Jeśli w matematyce nieskończoność definiuje ramy przestrzeni dla logicznych konstrukcji, to w fizyce stanowi zapowiedź poważnych kłopotów z modelami rzeczywistości. Punktowe rozmiary elektronów, nieskończona grawitacja w centrum czarnych dziur czy nieskończoność Wszechświata, to przykłady poważnych niespójności. Z samej natury ludzkiego sposobu rozumowo-intuicyjnego obserwowania świata wynika, że nieskończoność w opisie przyrody nie jest pożądana, bo z reguły prowadzi do patologicznych wniosków. Co gorsze, najczęściej generuje kolejne wielkości nieskończone. W "Krótkiej historii nieskończoności" Richard Morris prostym językiem nakreślił kilka pól aktywności naukowej fizyków (i astronomów oraz matematyków), w których pojawianie się osobliwości następuje nagminnie. Do tego utrzymał zainteresowanie czytelnika, choć jednocześnie trochę zaburzył przesłanie narracji przyszywanymi wstawkami. W kilku miejscach kosmologiczne rozważania miały prawo się zdezaktualizować, co obecnie obniża nieco atuty całości.
Może trochę formalnych minusów. Książka jest ciekawa, choć trochę zbyt dygresyjna. Na szczęście to meandrowanie nie dotyczy wikłania się w niepotrzebne opisy codzienności naukowców ('kto z kim i kiedy wypił kawę'), ale umieszczania niepotrzebnych treści (co nie znaczy, że są nieciekawe). Na przykład: Giordana Bruno (str. 66-68), koncepcje Diraca o morzu elektronów (str. 151-156) czy tunele czasoprzestrzenne (str. 199-201) to dość przyszywane wątki, które mogły być zastąpione czymś bardziej na temat. Książka powstała tuż przed najnowszą rewolucją w kosmologii (którą rozpoczęły ustalenia obserwacyjne z 1998), więc wymaga kilku komentarzy. Niestety nie dodał ich tłumacz Jerzy Kowalski-Glikman, zawodowy fizyk (być może zabrakło mu kilku tygodni do umieszczenia najnowszych wyników). Stąd dyskusje o gęstości Wszechświata i brak wspomnienia o przyspieszaniu ekspansji w wyniku dominacji tzw. 'ciemnej energii' (str. 257-260) wymagają bezwzględnie aktualizacji. Pomylenie czasu życia św. Augustyna i nierozróżnienie położenia gwiazdozbiorów od 'sztywno' zdefiniowanych znaków zodiaku (str. 51 i 59) można ostatecznie wybaczyć.
Na szczęście są plusy, które ostatecznie dominują. Morris właściwie utrzymał założoną podstawową popularność całego wywodu. W kilku miejscach wprost uzmysłowił czytelnikowi, że w detalach przywołane koncepcje są zdecydowanie bardziej subtelne. Jasno dał do zrozumienia, jak bardzo opisywane teorie i modele są akceptowalne w środowisku (np. przybliżając Wielki Wybuch, inflację i pewien model kosmologiczny Hawkinga-Hartle'a). Bardzo dobrze nakreślił problem prędkości chwilowej (str. 95-96) czy istotę tzw. renormalizacji elektrodynamiki kwantowej (str. 168-171). Nie ma co się obawiać - Morris podał wszystko na strawnym dla każdego poziomie, a jednocześnie dotarł do sedna zmagań fizyków doby Feynmana z nieskończonością w tej teorii. To, co ostatecznie stanowi o sile książki, to bardzo trafne rozgraniczenie pojawiających się w fizyce i astronomii nieskończoności. Niektóre są bardzo niepokojące (te wspomniane na początku), inne, oczekiwane, wynikają wprost z ciągłości przestrzeni i czasu oraz pożądanej spójności opisu świata (np. możliwe kontinuum energii elektronu w atomie). Kwantowy świat z jednej strony konfrontuje ludzi z osobliwymi i skomplikowanymi nieskończonościami, z drugiej daje szansę na ilościowe odwzorowanie naszego makroskopowego świata (ciągłość materii) na jego mikroskopowe odpowiedniki. Autor bardzo 'miękko' wprowadza czytelnika w świat tych zagadnień, z których sporo wciąż buduje front nauki. Nie szarżuje ze zwariowanymi teoriami, trudnymi słowami. Sporo przekazuje w formie intuicyjnych analogii, poprzez podejście do problemu z kilku stron. Przez co być może rozmywa nieco plan pracy i główny cel, daje jednak szansę laikowi na 'oswojenie się' z poruszanymi problemami. Stąd być może opisany wcześniej minus nie jest tak dotkliwy dla czytelnika, który nie za często sięga po książki z fizyki.
"Krótkiej historii nieskończoności" to lektura dająca szansę na oswojenie się czytelnika z problemem tytułowego pojęcia. Morris pokazuje mechanizmy prowadzące do 'wyskakiwania' osobliwych rozwiązań w proponowanych przez nauki podstawowe modelach świata. W konsekwencji uzmysławia nieustępliwość badaczy w ich przepracowywaniu (o nieskończoności już starożytni Grecy mieli sporo do powiedzenia, o czym autor ciekawie wspomina), ale i nieredukowalną przypadłość natury, która chyba lubi w nieskończoność wodzić człowieka za nos.
DOBRE - 7/10