Dwa dni temu, spoglądając na swoje półki odkryłam rzecz straszną, mianowicie skończyły mi się książki do czytania. Z racji daty 1 listopada biblioteka była zamknięta, więc pozostała mi tylko jedna możliwość. Z dużym sceptycyzmem przeglądałam książki ojca, gdy w oczy rzuciła mi się ciemna, gładka okładka z napisem "Świętokradcy". Była to jedyna pozycja, która mnie zainteresowała i właśnie jej poświecę dzisiejszą recenzję.
Mamy Moskwę w roku 1936 roku, okresie wielkich przemian, czystki i biedy. Aleksiej Dmitrijewicz Korolew, kapitan Wydziału Kryminalnego Milicji Moskiewskiej nieco spóźniony zmierzał do pracy spodziewając się dnia takiego jak każdy poprzedni, ale wszystko zmieniło się jak w kalejdoskopie. Od razu po wejściu do kwatery zobaczył, że coś jest nie tak. Robotnik młotem rozbijał popiersie byłego generalnego komisarza bezpieczeństwa publicznego. Potem było już tylko gorzej. Został wezwany na miejsce zbrodni i to nie byle jakiej, bo wyjątkowo brutalnego morderstwa, popełnionego w cerkwi, które miało być dopiero początkiem serii zabójstw. Aleksiej wyrusza na poszukiwanie mordercy, z pomocą komsomołca Siemionowa i donosiciela Larinina.
Teorie wyrastają jak grzyby po deszczu. Groźny szaleniec? Przeciek związany z dziełami sztuki? A może zemsta na szpiegu? I co ma z tym wspólnego zakonnica, herszt bandytów i popularny pisarz? Takie właśnie pytania nasuwały, się podczas lektury debiutu literackiego Williama Ryana. Zauważyłam w niej bardzo dużo plusów, ale pojawiły się też minusy. Może zacznę od tych pierwszych.
To, co najbardziej urzekło mnie w tej książce, to wierne oddanie czasu i miejsca, w jakim toczy się akcja. Autor bez pomijania żadnych nieprzyjemnych szczegółów tworzy opowieść o życiu zwyczajnego człowieka w Rosji w roku 1936. Pokazuje rozmaite reakcje mieszkańców na zmiany, oddaje ponurą atmosferę Moskwy w której nie można było zupełnie nic dostać, chyba że było się członkiem NKWD, wtedy miało się dostęp do przedmiotów nie dostępnych dla zwykłych ludzi np. tak oczywistego dla nas mydła. Widzimy niezachwianą wiarę w niemalże boską moc Stalina i samego Związku Radzieckiego.
Przykładowo Aleksiej wracając w deszczu do domu dochodzi do wniosku, że być może radzieccy inżynierowie wynajdą kiedyś sposób na kontrolowanie pogody.
Kolejną łatwo dostrzegalną rzeczą jest ówczesny stosunek ludzi do siebie nawzajem. Przy próbach uzyskania jakiejś informacji o morderstwie, na jedno przydatne zeznanie przypadało dwadzieścia donosów, typu "Mój sąsiad..."
Następny atut Świętokradców to wyjątkowo wciągająca historia, od której ciężko się oderwać. Ryan ma ciekawy styl pisania, bez niepotrzebnego przeciągania, co nie przeszkadza mu w tworzeniu szczegółowych, w niektórych przypadkach aż nazbyt barwnych opisów. Ci, którzy przeczytają zrozumieją co mam na myśli.
Nie ukrywam, że do wielu bohaterów bardzo szybko poczułam sympatię, ze względu na ich... zwyczajność. Nie są idealni, ani nieśmiertelni, obdarzeni nadnaturalnymi mocami. Każdy z nich ma swoje wady i zalety. Postaci zostały opisane dokładnie i ze szczegółami, zwłaszcza zespół śledczych, którzy bardzo się pomiędzy sobą różnią. Każdy z nich ma swój własny sposób na prowadzenie sprawy, podejście do niej. Jeden przedkłada nad wszystko dotarcie do prawdy, a inny chce odesłać na Kołyme kogokolwiek, byle tylko zamknąć sprawę, bez względu na winę osadzonej osoby.
Lektura wzbudza spore emocje, zwłaszcza postać Aleksjeja, który im bardziej zagłębia się w prowadzone przez siebie śledztwo, tym na większe niebezpieczeństwo się naraża. Są sytuacje, które zmuszą nawet przykładnego obywatela Związku Radzieckiego do naginania prawa. A wszystko pod obserwacją podejrzanie zaangażowanego w sprawę NKWD...
Jeśli chodzi o minusy, to w oczy rzuciły mi się tylko dwa, za to aż nazbyt wyraźne. Pierwszym są opisy scen drastycznych. Jestem dość wrażliwa i nieco uderzały mnie tak dokładne opisy zwłok oraz popełnianych morderstw. Czytałoby mi się lepiej, bez poczucia niesmaku, które ze mną pozostało nawet po zamknięciu książki.
Teraz pora na to, co bardzo zepsuło mi przyjemność z lektury. Pomimo, że historia jest bardzo ciekawa, autor poprowadził ją w taki sposób, że niemal na samym początku domyśliłam się, kto stoi za całym tym zamieszaniem. Co prawda czytelnika czeka kilka zaskakujących elementów w tej powieści, ale to nie rekompensuje znania odpowiedzi na pytanie: „Kto zabił?”
Polecę ją miłośnikom dobrej powieści detektywistycznej, których nie zrażą opisy tortur, krwi i zwłok w opłakanym stanie. Jeżeli natomiast ktoś poszukuje dopracowanej intrygi to nie znajdzie jej w tej książce, bo kryminał z niej mierny, mimo że tak jest przedstawiony przez wydawców.