Agnieszka Kościańska opisuje historię polskiej seksuologii z perspektywy feministycznej. Tych, u których słowo na „f” wzbudza nieufność, zapewniam, że jest to praca wyważona, zniuansowana, oparta na solidnym materiale badawczym, tj. wywiadach, obserwacji uczestniczącej, literaturze przedmiotowej, a nawet aktach sądowych. Umieszcza autorka seksuologię polską na tle światowej (dziś przede wszystkim amerykańskiej) i pisze, że nie mamy się czego wstydzić, wręcz przeciwnie, mamy dobre tradycje – humanistyczne, holistyczne i interdyscyplinarne. Kazimierz Imieliński, „ojciec” polskiej seksuologii, wyjaśniał to następująco: „zajmujemy się zakamarkami psychiki człowieka, a nie jego narządami płciowymi”. To dzięki niemu w Polsce psychologia została włączona do głównego nurtu seksuologii, co nie jest wcale takie oczywiste.
Zwróćmy uwagę – mówimy o dyscyplinie tak młodej, że jej historię możemy zamknąć w życiorysach kilku, właściwie trzech najważniejszych osób, to znaczy, wspomnianego Kazimierza Imielińskiego, Michaliny Wisłockiej i Zbigniewa Lew-Starowicza (zgodnie z tym, jak odmienia autorka, a jako że zna go osobiście, to zapewne jest to zgodne z wolą p. profesora). Jest to niewiele ponad 50 ostatnich lat. Kiedy Michalina Wisłocka wydała w 1978 „Sztukę Kochania”, wywołała nią skandal oraz krytykę ze strony części kolegów – w tym Imielińskiego i Starowicza. Do prasy pisali oburzeni czytelnicy: „Zainteresowania młodzieży dalekie są od uprawiania sztuki miłosnej, odciągającej ją od nauki, sportu, majsterkowania, modelowania i innych kulturalnych zajęć” (s. 53). A przecież dziś niektóre fragmenty czy tezy tego rewolucyjnego bestsellera jawią się jako koszmarnie obskuranckie.
W roku 1970 Lew-Starowicz pisał o „patologicznej kwalifikacji minetki” – „każdy przypadek minetki kwalifikuje się raczej do badania i ewentualnego leczenia”. Nie wyciągam tego cytatu dla kpiny (zresztą, czy jest z czego kpić? Takie opinie mogły kogoś przyprawić o nerwicę), ale po to, by pokazać, jak wielkie zmiany nastąpiły w seksuologii w stosunkowo krótkim czasie. Seksuologia powstaje w dialogu z pacjentem i w reakcji na jego potrzeby. Zarazem jest jakby pół kroku za nim – dostosowuje się do zmian obyczajowych, niekiedy z pewnym trudem. Wciąż na przykład nie przetrawiła „emancypacji kobiet”, obarczanej za wiele problemów seksualnych współczesnych mężczyzn czy par; autorce zdarzyło się usłyszeć od prelegenta seksuologa, że emancypacja kobiet odpowiada za pedofilię (ciekawe, czy tę w sutannach również).
Wątek kształcenia seksuologów jest również ciekawy – pisze autorka o niewybrednych żartach ze strony wykładowców, często utytułowanych profesorów… A już włosy stają dęba, kiedy się czyta o żartach z gwałtów na szkoleniach dla policjantów i innych osób z wymiaru sprawiedliwości. Wątpię, czy kryminolog prowadzący wykład o seryjnych mordercach robiłby sobie żarty z ofiar. Być może jest to typ rubasznego wujowego humoru osób ze starszego pokolenia, które w ten sposób przełamywały własny wstyd i oswajały seksualne tabu, ale mocno dziwi i żenuje u osób bądź co bądź wykształconych.
Jednym z głównych zastosowań seksuologii jest poradnictwo. I tu każdy ma wolny wybór, z porady może skorzystać bądź nie. Sytuacja się komplikuje, kiedy chodzi o drugie ważne praktyczne zastosowanie seksuologii, mianowicie, seksuologowie zatrudniani są jako biegli w sprawach o gwałt, a ich opinia ma zasadnicze znaczenie dla wyroku. Rozdział dotyczący gwałtu był dla mnie wyjątkowo trudny do przejścia, tym bardziej, że autorka referuje cztery autentyczne sprawy, dwie z lat 80 i dwie sprzed 10 lat. Mówiąc w skrócie – w seksuologii bardzo długo pokutowało przekonanie, że kobiety prowokują gwałt, podczas gdy mężczyzna ma bardzo ograniczoną wytrzymałość na bodźce, które odbiera jako seksualne – w pewnym momencie nie może, po prostu nie może się powstrzymać. Takiemu przekonaniu zdecydowanie hołdowała Wisłocka. Lew-Starowicz był w tej sprawie niekonsekwentny. Propagowali go kryminolodzy (Hanausek, Marek, Widacki). Na sali sądowej dochodziło więc do sądu nad ofiarą gwałtu (jedna z nich tak to właśnie określiła) – jak wyglądała, jak się zachowywała, jakie wiodła życie seksualne przed gwałtem (np. czy się masturbowała), czy jest wiarygodna. Seksuolog miał i poniekąd nadal ma służyć wiedzą ekspercką, aby to ocenić. Autorka stwierdza, że od lat 90 stosunek do ofiary gwałtu zmienia się na lepsze, co wiąże z aktywnością środowisk feministycznych oraz organizacji oferujących wsparcie ofiarom. Pozostaje jednak pytanie, na ile wiedza seksuologa jest rzeczywiście wiedzą naukową? Wydaje się, że jest to często wiedza potoczna ubrana dla prestiżu w język nauki (albo i nie), co przyznają sami seksuologowie „sąd to jest miejsce, gdzie również dokonuje się wyrokowanie, które jest sygnałem dla społeczności, a społeczeństwo ma zwyczajowe normy, którym te analizy biegłych powinny dać wyraz”. W opiniach zdarzają się więc np. takie kurioza, że nie można zgwałcić prostytutki.
Polska seksuologia do końca PRL rozwijała się w pewnej izolacji od seksuologii zachodniej, co miało swoje dobre strony - nie była wystawiona na dyktat koncernów farmaceutycznych, jak to się stało z seksuologią amerykańską. Choć i u nas po roku 89 nastąpiła medykalizacja seksuologii (na problemy pacjenta wystarczy dobrać odpowiednią pigułkę), nurt ten nie zastąpił seksuologii humanistycznej, podkreślającej wagę psychoterapii w pomocy pacjentowi. Autorka pozytywnie ocenia fakt, że między środowiskiem „tradycyjnej” seksuologii a środowiskami feministycznymi istnieją pewne formy dialogu (z tego, co pisze, przyjaźni nie ma, ale kontakty są). Postacią przez nią często przywoływaną jest Zbigniew Lew-Starowicz. Miałam wrażenie, że to żywa patriarchalna skamielina, tymczasem autorka pokazuje, że choć nie jest on osobą wolną od błędów, to potrafi się do nich przyznać, potrafi nawiązywać dialog, a nawet zdarza mu się mówić jednym głosem z feministkami (np. o tyranii orgazmu).
Co do tego, czy seksuologia jest nauką, sprawa jest bardziej złożona. Możemy potraktować seksuologię jako część medycyny, która odpowiada na pytanie, jak przywrócić sprawność seksualną mężczyźnie. Natomiast sprawa się komplikuje, kiedy spojrzymy na seksuologię jako jedną z nauk społecznych. Czy ma ona swoją siatkę pojęciową, teorie, metodologię? Czy to tylko wiedza potoczna ubrana dla niepoznaki w nieco trudniejszy język? Póki co, nie widać tu solidnego gmachu nauki. Jak w znanej bajce o trzech świnkach – co najwyżej drugi w kolejności domek.