Bardzo często sami nadajemy negatywne znaczenie słowom czy sforumłowaniom neutralnym. Tak właśnie jest w przypadku odpowiedzi, której Katherine Ozment udzieliła swojemu dziecku na pytanie o to ,,czym są?''. Odpowiedź ta brzmiała ,,niczym''. I kiedy tylko matka uświadomiła sobie, jak źle lub dwuznacznie może to brzmieć w uszach dziecka wpadła w pewien popłoch.
A z tego popłochu w końcu urodziła się ta książka.
Bycie niczym/nikim nie jest jednak tak negatywne, jak można przypuszczać, a przynajmniej nie jest negatywne w tym kontekście. Oznacza bowiem po prostu brak przynależności do jakiejś konkretnej, mniej lub bardziej sformalizowanej, grupy wyznaniowej. To w zasadzie naturalna odpowiedź na tak zadane pytanie, prawdopodobnie sama udzieliłabym podobnej, jeśli nie dokładnie takiej samej.
Katherine Ozment w swojej książce-podróży próbuje dotrzeć do tego, jak to się stało, że coraz częściej odchodzimy od wiary naszych dziadków czy rodziców. Jej babcia była osobą bardzo religijną, zaangażowaną w życie swojej wspólnoty. Jej rodzice – już zdecydowanie mniej. A sama Katherine nie należy już do żadnego związku wyznaniowego, nie wyznaje żadnej religii. Jej dzieci zaś dorastają ,,tak po prostu'' – bez pilnujących je aniołów stróżów i kuszącego diabła, bez opowieści o potopie i o wygnaniu z raju.
To również książka, która zadaje ciekawe pytania o to, w co wierzą ludzie, którzy nie wierzą w żadnego boga. O to, jak wygląda ich kompas moralny (spoiler: całkiem nieźle), jak odnajdują się w życiu, czemu zakładają świeckie wspólnoty? Co sprawia, że wspólnoty religijne są bardziej trwałe, niż te świeckie? Dlaczego w świeckich spotkaniach ,,przeszkadza życie'', a w religijnych już nie tak bardzo? Co ze śmiercią i życiem po śmierci? Jak poradzić sobie bez religijnych rytuałów przejścia - narodzin, chrztu, pogrzebu, ostatniego namaszczenia?
Ozment jest przy tym przekonana, że jej dzieci coś tracą. Coś ulotnego, momentami trudno definiowalnego, a czasami bardzo realnego jak poczucie wspólnoty i jej świadomość, jak pewność tego, że ma się swoistą szeroką poduszkę bezpieczeństwa w razie jakiegoś nagłego wypadku.
Tak naprawdę jednak wydaje mi się, że autorka sama – w swoim odczuciu, może nawet nie do końca świadomie – coś straciła odchodząc od religii. I że u podstaw jej poszukiwań nie tyle leży próba udzielenia odpowiedzi na pytanie o to, jak wychować dzieci na dobrych i moralnych ludzi bez pomocy religii (i czy w ogóle da się to zrobić), ale próba zapełnienia pustki, którą ona sama odczuwa.
,,Dusza bez Boga'' jest książką ciekawą i z pewnością skłaniającą do refleksji. Mnie jednak zostawiła w poczuciu pewnego zmieszania i niedowierzania – bo chociaż miałam ten pech, że wychowywałam się w bardzo religijnej rodzinie (pod względem wiary, a nie chodzenia do kościoła), to jednak całkiem spora część rzeczy o których Ozment pisze jest mi całkowicie obca i przez to dla mnie kompletnie niezrozumiała - jak to poczucie niesamowitej wspólnoty właśnie. Dla mnie bowiem religia była zawsze czymś, co raczej ludzi dzieli, niż łączy.
*książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl