Opowieściami o MAiD w akcji, Stefanie Green przenosi nas do sal terminalnych pacjentów, którzy nalegają na kontrolowanie swoich ostatnich chwil – najczęściej w otoczeniu kochających przyjaciół i rodziny, czasem postępując pomimo ich wściekłego sprzeciwu – a obraz, który maluje, to pokojowe przemijanie i koniec cierpienia.
Po ponad dekadzie w praktyce położniczej – z długimi i nieprzewidywalnymi godzinami pracy, porodami w środku nocy i współpracownikami w jej praktyce zaczynającymi przechodzić na emeryturę – dr Green zaczęła myśleć o zmianie swojej specjalizacji. A kiedy kanadyjski Sąd Najwyższy zniósł całkowity zakaz wspomaganego umierania, Green zaczęła się zastanawiać, jak mogłoby wyglądać zapewnienie medycznie wspomaganej śmierci. Uczestniczyła w konferencji w Amsterdamie — gdzie była zszokowana, widząc jedynie garstkę innych kanadyjskich lekarzy i uznając pilność i znaczenie tego, czego mogli się tam nauczyć ostatecznie zdecydowała się iść tą drogą. Chodziła na każde seminarium, dzieliła się notatkami z innymi lekarzami i wraz z nimi przywiozła tę niezwykle cenną wiedzę z powrotem do Kanady, aby zacząć oferować MAiD pacjentom, którzy się tego domagali.
To była część, która mnie najbardziej zaskoczyła: że ta niewielka grupa lekarzy mogła zdobyć potrzebną im wiedzę, ale i tak na drodze stały im formalności ponieważ w języku parlamentarnym stwierdza się, że pacjent musi cierpieć z powodu „poważnego i nieuleczalnego stanu”, że cierpienie musi być nie do zniesienia, jego upadek nieodwracalny, a jego naturalna śmierć „rozsądnie przewidywalna”, a język parlamentarny jak wiadomo każdy interpretuje po swojemu. Tak więc lekarze wyspecjalizowani zaczęli udzielać medycznie wspomaganej śmierci, często ku niezadowoleniu innych specjalistów medycznych, a zwłaszcza tych zajmujących się opieką paliatywną. Również zaskakujące jest to, że kiedy zaczynali swoją praktykę, usługa była tak nowa, że ci lekarze nie mieli nawet odpowiednich kodów rozliczeniowych, aby otrzymywać wynagrodzenie za swoją pracę w ramach różnych planów zdrowotnych.
To niesamowite, gdy pomyślimy o tych wszystkich ludziach, którzy cierpieli z powodu bolesnej, przedłużającej się śmierci – ludzi, którzy myśleli: „MAiD jest teraz legalne, więc muszę tylko o to poprosić” – ale wciąż było tylko kilku praktykujących lekarzy i większość z nich znajdowała się na wyspie Vancouver, podobnie jak sama Green.
Poruszyły mnie wszystkie historie, które opowiada autorka o swoich pacjentach; konkretne przypadki mają oczywiście większy wpływ niż ogólna debata. Tak więc bardzo interesujące było przeczytanie innych informacji, które Green dodaje na końcu — jak kanadyjskie zakończenie opieki na życie wypada w porównaniu z innymi krajami (nie miałam pojęcia, jak niewiele krajów zalegalizowało tę procedurę ani jak stosunkowo liberalne są przepisy), jakie kwestie prawne są nadal przedmiotem dyskusji (czy MAiD powinno być oferowane tylko pełnoletnim czy nieletnim również? Czy powinno być oferowane osobom cierpiącym na wyniszczające choroby psychiczne? Czy można o nie poprosić w przypadku pacjentów z demencją?) i jak protokoły COVID wpłynęły na te usługi.
Umrzeć na swoich zasadach to książka otwierająca oczy i prowokująca, ale również taka, o której naprawdę chce się rozmawiać, niestety wydaje mi się, że w naszej społeczności jest to jeszcze temat tabu. Osobiście znam kilka przypadków, choćby moją babcię i ciocię, które wegetowały w swoje ostatnie dni i tak naprawdę prosiły tylko o to by móc odejść i nie cierpieć. I choć jest to trudne, myślę, że powinno się wyjść do przodu z medycznie wspomaganą śmiercią. Wiem - katolicy mnie zlinczują, że to zabijanie, że to ingerencja w Bożą wolę, ale pomyślcie - co jest bardziej humanitarne? Pozwolić odejść z godnością i spokojem, czy w bólu i agonii?