Bohaterem książki noblisty jest David Lurie, profesor uniwersytetu, facet po pięćdziesiątce. To taki typ macho, zdobywcy kobiet, który przeżywa drugą młodość, chce kochać się z młódkami i zupełnie nie obchodzi go jak te dziewczyny się z tym czują. Rujnuje swoją karierę i życie nie mogąc opanować żądz i wdając się w romans z własną studentką. Trochę takich mężczyzn chodzi po świecie, wspomnijmy wybitnego ekonomistę Dominique Strass-Kahna, który zrujnował karierę polityczną wdając się w przypadkowy seks z pokojówką w hotelu.
Mimo swojej inteligencji i erudycji Lurie nie jest w stanie zrozumieć zła, jakie wyrządził dziewczynie, tłumaczy się instynktem, chęcią przeżycia piękna, jedynym jego komentarzem na temat romansu jest: 'to wzbogacające doświadczenie'. Jego porównanie samego siebie do psa goniącego za suką jest straszne, jak gdyby moralność czy kultura go nie obowiązywała. Mówi do niego ojciec dziewczyny: „Może i jest pan strasznie wykształcony i tak dalej, ale postąpił pan źle.” ale Lurie go nie rozumie. Nie docierają też do niego słowa byłej żony: „Wydaje ci się, że młodej dziewczynie sprawia jakąkolwiek przyjemność łóżko z mężczyzną w twoim wieku?” Odstręczający z niego narcyz i egoista, nie może np. pojąć, że obcy ludzie chcą mu bezinteresownie pomóc.
W drugiej części książki Lurie jedzie do córki na farmę, gdzie poddany zostaje okrutnym próbom, mocno doświadczony przez los, zło które wyrządził wraca do niego w innej postaci. I musi się z nim zmierzyć, wtedy powoli, z trudem przychodzi do niego człowieczeństwo, chęć odkupienia. W konfrontacji z córką widać jego niedojrzałość i egoizm, córka za to imponuje siłą i dorosłością.
A tłem opowieści jest RPA z jej nierównościami majątkowymi, z różnicami kulturowymi, z napięciami rasowymi, z wielką przestępczością. Znakomicie to opisuje Coetzee.
Trudno mi się tego słuchało, bo książka nie mówi o sprawach przyjemnych, ale takie bywa życie. To wspaniała, oszczędna, chłodna proza, mająca czasami formę suchego sprawozdania, ale mocno chwytająca za serce. Chapeu bas! Niemniej muszę powiedzieć, że druga część trochę się rozłazi, dłuży, nie ma siły i zwięzłości początku.
Ostatnia scena książki jest bardzo poruszająca i symboliczna, wciąż się zastanawiam, co chciał autor szanowny przez nią powiedzieć. Czyżby Lurie wciąż nie był w stanie czynić dobra?
Słuchałem audiobooka w świetnym wykonaniu nieodżałowanego Krzysztofa Kiełbasiuka.