„Czerwony Wariant” to kolejna cegiełka budująca ciągle raczkującą w naszym kraju serię Uniwersum Metro 2035 i już chciałem napisać, że to pierwsza historia niebędąca kontynuacją wcześniej utworzonego cyklu. Oczywiście nie minąłbym się wówczas z prawdą, tyle że sięgając po tę odsłonę należy liczyć się, iż powyższy tytuł również nie jest osamotniony. Stanowi bowiem pierwszą część cyklu „Tajemnica trzeciej nitki”, który za wschodnią granicą doczekał się już swojej kontynuacji. Decydując się na tę podróż, póki co, można mieć tylko nadzieję, że mimo braku w naszym kraju oficjalnych planów wydawniczych, ciąg dalszy tej historii jednak nastąpi.
Postapokaliptyczna wizja Ukrainy nie pierwszy raz była tematem ksiąg z rodziny Uniwersum Metro. Wcześniej została przedstawiona w postaci powieści „Wojna kretów” Aleksandra Szakiłowa jak i również, jako opowiadanie "Dwoje na dachu" Niny Zołotowej i Michaiła Mikowa na łamach antologii "Zmierzch w końcu tunelu". Te dwa ujęcia jeszcze z czasów UM2033 do dzisiaj pozostają tylko w postaci fanowskiego tłumaczenia, które za każdym razem po części próbują ugasić pragnienie polskiego czytelnika. Siergiej Niedorub, tym razem już oficjalnie, zabiera nas do ukraińskiego metra, a dokładnie do jego kijowskich linii nad Dnieprem.
Trzy linie metra, a jednak fabuła książki ogranicza się zaledwie do niewielkiego wycinka jednej z nich. To tutaj poznajemy głównego bohatera - nauczyciela o imieniu Jon (dość nietypowe imię), który podejmuje się uczestnictwa w niecodziennej misji. Zdobyta w ten sposób wiedza ma przysłużyć się stolicy jak i rozdmuchać trapiące mieszkańców legendy. Kto jest wrogiem i co kryje się na kolejnych stacjach metra? Pieczątka naczelnika w paszporcie naszego bohatera ma otworzyć mu wszystkie drzwi, ale czy zagwarantuje powodzenie przedsięwzięcia?
Trochę szybko to wszystko poleciało. Kolejne stacje mijały mi w oka mgnieniu i wyglądało to tak jakbym leciał przez nie ciurkiem, bo autor wobec mnie miał plan, tyle że ciągle nie teraz. Nie zatrzymuj się, zaraz Ci cos pokażę, już za moment – poganiał, bym nie zwalniał tempa. I tak leciałem, choć po drodze łapałem obrazy, które aż krzyczały, by zatrzymać się na dłużej. Niemniej jednak wszystko odegrało się płynnie, ale ciągle wydawało mi się, że będzie to przygoda bez głębszego znaczenia. Rozgrywka typu dojść, czy raczej dobiec do danego punktu i potem jak się uda, wrócić. Ot taka wyprawa wśród kolejnych frakcji i mało zróżnicowanych zmutowanych stworzeń. Bo tych faktycznie jak na lekarstwo, nawet na powierzchni gdzie powinno być ich w tym czasie od zatrzęsienia. Mimo to nie było najgorzej, bo stalkerskie starcia na powierzchni bronią się pełną gębą czy raczej do ostatniego magazynka. Spotkania rozstrzygane z brawurą stanowią tu pokaz umiejętności bohaterów i pewności w podejmowaniu kolejnych decyzji.
„Czerwony Wariant” to udana i przemyślana historia. Z pozoru lekka, odkrywająca drobne i na pierwszy rzut oka nieznaczące elementy, by w ostateczności z konkretnym uderzeniem odsłonić kurtynę i poskładać je w całość. Lokowałem tę pozycję, jako średniaczek, ale po finale jestem pełny uznania i chcę więcej. Tak właśnie lubię być zaskakiwany, w taki właśnie sposób można przemierzać ten świat w nieskończoność.