3 marca 2022 miała miejsce premiera książki Jenny Lecoat. Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Prószyński i S-ka oraz inwerso.pl miałam możliwość zapoznania się z tą nowością. Dziękuję za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
To historia oparta na faktach. Jenny Lecoat postanowiła historię opisać.
Hedy, młoda kobieta z żydowskimi korzeniami ucieka z okupowanego Wiednia i zaszywa się na jednej z brytyjskich wysp. Zrobiła to ze strachu, że w rodzinnej Austrii niestety nie będzie jej dane przeżyć, bowiem skala nienawiści do Żydów osiągnęła punkt kulminacyjny.
Podczas wojny, tak naprawdę nigdzie nie jest bezpiecznie. Również na małą wyspę Jersey dotarły wojska okupantów. Bieda i przede wszystkim głód zmusiły dziewczynę do schowania dumy i strachu w kieszeń i podjęcia pracy tłumaczki w biurze wroga.
Życie jest nieprzewidywalne jednak... W krótkim czasie dziewczyna zakochuje się w niemieckim oficerze. I to z wzajemnością. I to właśnie dzięki wysiłkom Kurta udało się im dotrwać do końca wojny.
Z tej książki bije smutek. Czuć ciężką, wojenną atmosferę, strach jest wręcz namacalny, a niechęć do okupantów wylewa się z każdej strony.
Jak łatwo oceniać wszystkich, jak prosto wrzucić do jednego worka…
„Czasem stajemy w obliczu siły, z którą nie ma sensu się mierzyć. Byłby to wręcz przejaw arogancji”
Zdanie to, wypowiedziane przez niemieckiego żołnierza jasno pokazało, jak niewiele do powiedzenia mieli młodzi, dopiero co wchodzący w dorosłość mężczyźni. Ich marzenia o byciu kimś zostały zmiażdżone bezwzględnym obowiązkiem służby wojskowej i posłuszeństwa rozkazom Hitlera.
Kurt tak to widział. Kurt był takim chłopakiem. Nie chciał walczyć, nie widział sensu w podziałach rasowych. Nie czuł się lepszy, bo był Niemcem. Nie. On wykonywał tylko rozkazy. I pojawia się tu pytanie, ilu żołnierzy miało podobne zdanie. Ilu musiało przełamywać własne opory, by zabijać, w imię ideologii wodza.
Właśnie to przeraża mnie najbardziej w wojnach. To, że na pierwszą linię ryzyka wystawiani są ludzie, którzy z politycznymi ambicjami zazwyczaj mają niewiele lub nic wspólnego. Czemu muszą ginąć? Dlaczego na poświęcenie gotowi są ci, którzy nigdy nie wzięliby karabinu i nie poszli na front.
Tę recenzję piszę z pewnego rodzaju złością i chyba też zrezygnowaniem. Przecież codziennie obserwujemy co dzieje się u naszych sąsiadów. Tam właśnie trwa wojna. Tam też giną ludzie.
Przyznaję, że czytając "Miłość na wojennej wyspie", czułam niepokój. Opisane emocje były wręcz namacalne i udzielił mi się ten klimat strachu i niepewności. I nie powiem, że jestem w stanie wczuć się w to, co czuła Hedy, czy w to, co czują obecnie żołnierze i zwykli cywile w okupowanym kraju. Nie jestem w stanie. Taki rodzaj strachu można odczuć, tylko będąc w takiej sytuacji. Ale niepokój jest ogromny. I chyba wszyscy to czujemy.
Teraz kilka słów o samej książce. Podobał mi się styl. Dobry, wyważony. Język nie jest lekki, ale nie wyobrażam sobie, by móc o takich sprawach pisać w lekki sposób. Przede wszystkim doceniam obrazowość języka i umiejętne przelewanie emocji. Nie ma przesadnych opisów, nie ma zbędnych wywodów myślowych. To bardzo konkretna opowieść, której kanwą są prawdziwe losy Hedy i niemieckiego oficera.
Szczerze Wam tę powieść polecam. Stawiam książkę na półce książek ulubionych i wystawiam ocenę 9/10.