Elżbieta Jodko-Kula "Czas niesprawiedliwych" Zapisane w pamięci,
Kiedy kilka tygodni temu zobaczyłam zapowiedź tej książki, obudziło się we mnie skojarzenie z serialem "Dom", jednym z moich ulubionych, oglądanym w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, a potem jeszcze nieraz powtarzanym na różnych telewizyjnych kanałach. Tamtejsi bohaterowie mieszkali co prawda w centrum Warszawy przy Złotej 4, a akcja startowała po wojnie. "W czasie niesprawiedliwych" akcja zaczyna się natomiast w latach trzydziestych ubiegłego wieku, zaś bohaterowie, którym towarzyszymy do momentu zakończenia II wojny światowej, pochodzą z jednego z żoliborskich osiedli. Nie mogłam zatem oprzeć się, by nie zajrzeć do tej siedemsetstronicowej cegiełki w celu poczucia podobnego jak w "Domu" klimatu, gdzie liczni bohaterowie (w tym wypadku dwa pokolenia siedmiu rodzin), znając się i spotykając, budują sąsiedzkie relacje, przyjaźnią się między sobą, są dla siebie oparciem, dla których nadchodząca wojna sprawi, że ich życie bardzo się zmieni.
Elżbieta Jodko-Kula postanowiła stworzyć, wpisaną w klimat warszawskiego Żoliborza, fikcję literacką, w którą wplotła jednak wątki wydarzeń rzeczywiście mających miejsce, a dla mnie posiadające tym większą wartość, bo do tej pory nie znałam przewijajacej się przez powieść historii czterech więźniów, którym udało się uciec z Auschwitz i dalszych losów jednego z nich Stanisława Jastera, którego autorka uczyniła, nie bez powodu, jednym z kilkunastu swoich bohaterów.
Rodzice, dzieci, a także kilkoro dziadków, sąsiedzkie relacje, a także rodzące się przyjaźnie dorastających bohaterów zostaną wystawione na próbę wraz z wybuchem wojny, tworząc klimat, który z dużym prawdopodobieństwem towarzyszył niejednemu żyjącemu i prowadzącemu podczas okupacji działalność podziemną, mieszkańcowi stolicy bądź będącego rodzicem walczącego na różne sposoby z Niemcami nastolatka.
Podobało mi się to, że autorka za wszelką cenę nie próbuje upiększać ówczesnej rzeczywistości, pozwalając bohaterom na pozostanie zwykłymi ludźmi. Z nadziejami na lepszą przyszłość i codziennymi troskami, obarczonymi wojennymi traumami, lepiej lub gorzej potrafiącymi radzić sobie w wojennej rzeczywistości, a przede wszystkim nie czyni wykreowanych przez siebie postaci "nieśmiertelnymi", pragnąc za wszelką cenę stworzyć, tak ostatnio lubiany przez literaturę, idylliczny wojenny krajobraz. Takiego przecież nie było. Ludzie ginęli najpierw w kampanii wrześniowej, potem byli zabierani z ulicy w łapankach, wpadali w ręce Niemców za swoją działalność konspiracyjną, w końcu tracili życie w powstaniu.
Warto też podkreślić naprawdę umiejętnie poprowadzone, przeplatające się pomiędzy sobą wątki prawdziwe i fikcyjne, one ze sobą bardzo dobrze współgrają, do samego końca nie dając czytelnikowi czytelnej odpowiedzi, co mogło wydarzyć się naprawdę, a co jest wytworem wyobraźni autorki. Wyjaśnią to dopiero, znajdujące się na końcu słowa Elżbiety-Jodko Kuli, której opowiedziana historia niezmiernie wciągnęła mnie do żoliborskiego świata i spowodowała, że mocno zżyłam się z jej bohaterami.
To czego mi jednak brakowało mi w powieści na samym poczatku to zbyt mały nacisk położony na zbudowanie klimatu czasów, w których toczy się akcja, szczególnie klimatu przedwojennego Żoliborza, dzielnicy urzędniczej i innych, które się w tamtym czasie rozwijały. Autorka skupia się raczej na nakreśleniu relacji panujących pomiędzy postaciami i czyni to z dużą pieczołowitością, kreując hermetyczny żoliborski świat rodzin. Nie czuć jednak, tak jakbym chciała, tła, zmian politycznych, społecznych, nie widać przekroju społecznego mieszkańców stolicy. Wraz z wybuchem wojny to się jednak diametralnie zmienia, z korzyścią dla opowiadanej przez autorkę historii.