„Moim zdaniem książki z najsmutniejszym zakończeniem są najlepsze, bo coś dzięki nim czujemy”.
Czy zgadzacie się ze słowami bohaterki?
Wiadomo, że chyba każdy woli książki ze szczęśliwym zakończeniem, ale myślę, że czasami warto sięgnąć po takie smutne książki, gdzie fikcja nie wydaje się aż tak fikcją. Czasem wręcz człowiek czuje potrzebę, aby przeczytać coś, co nie jest aż tak cukierkowe, super i szczęśliwe.
„Pod drzewem sykomory” idealnie się do tego nada.
Emery chciała żyć jak nastolatka. Chciała się zakochać, chciała być kochaną, chciała się śmiać i płakać, chciała się martwić drobnostkami, jednak gdy dowiedziała się, że cierpi na tę samą chorobę, na którą zmarła jej siostra bliźniaczka, nie była pewna czy będzie miała na to wszystko czas, bo czas był jej największym wrogiem.
Dziewczyna przeprowadza się do domu ojca, a tam poznaje Kaidena, który sprawia, że zapomniane i głęboko zakopane uczucia wychodzą na powierzchnię.
To dzięki niemu, choć na małą chwilę zapominała o wszystkim, to w jego ramionach czuła się bezpiecznie, to on sprawiał, że choć na chwilę mogła się poczuć jak normalna dziewczyna.
Jednak zegar ciągle tyka...
„Pod drzewem sykomory” podobno miało być najsmutniejszą książką booktoka, czy faktycznie tak było? Jak dla mnie nie, jednak to nie znaczy, że nie jest w niej ogromu bólu, niesprawiedliwości, cierpienia czy świadomości o tym, co wkrótce ma nastąpić.
Główna bohaterka cierpi na chorobe autoimmunologiczną i choć takie choroby nie zawsze oznaczają śmierć, jej siostra bliźniaczka zmarła w bardzo młodym wieku. Choroba w książce została przedstawiona w dobry sposób, autorka czerpała ze swojego doświadczenia z nieuleczalną chorobą, dlatego przeżywamy wszystko razem z Emery, nie brakuje opisów emocji czy uczuć, jakie towarzyszą jej w codziennym życiu, jak to jest żyć cierpiąc na nieuleczalną chorobę, jak to żyć obserwując, jak twoje cierpienie wpływa na najbliższych, jak żyć ze świadomością, że każdy dzień może być jej ostatnim.
Kaiden to typowy bad boy, który już na samym początku nie był sympatycznie nastawiony do Emery. Jednak, kiedy otworzył się przed dziewczyną, poznajemy dobrego, zranionego i opiekuńczego chłopaka. Mimo wszystko początkowo jego zmienne zachowanie wobec Emery mnie trochę irytowało.
Książka porusza całkiem ciekawy i niestety przykry wątek, jakim jest chorowanie w młodym wieku. Autorka niejednokrotnie podkreśla, że wiele ludzi jest przekonanych, że młodzi nie chorują na poważnie, takie sytuacje przytrafiają się tylko starszym i osobom, które o siebie nie dbają. To samo tyczy się przeświadczenia, że skoro nie widać żadnych symptomów gołym okiem, to nic się nie dzieje. Ludzie nie chcą wierzyć, że jest się chorym i mówią, że na pewno nie jest tak źle, wystarczy zmienić nawyki, dobrze się odżywiać, wyspać się i od razu się nam polepszy.
Bez wątpienia w książce można znaleźć wiele życiowych cytatów, jednak myślę, że jedną z częstszych myśli, jakie chciała przekazać Emery, jest to, że mimo wszystko powinniśmy być szczęśliwi z tego, co mamy, trzeba przyjąć to, co nam dano.