Nareszcie również na mojej półce czytelniczej zagościła pozycja znanego i cenionego pisarza Łukasza Orbitowskiego. Dla osoby średnio orientującej się w świecie literackim to nazwisko nie może być obce, tym bardziej z pewnym wstydem przyznaję, że pierwszy raz spotykam się z jego prozą, a to przy okazji „Czasu cezarów” – niewielkiej objętościowo książki, zawierającej dwie mikropowieści – „Czas cezarów” właśnie i „Sforę”. Oba utwory odebrałam jako bardzo udane, ciekawe, stylistycznie perfekcyjne, godne polecenia. Autor początkowo kojarzony był z fantastyką i horrorem, jednak świetnie jest odbierany również jako twórca literatury beletrystycznej. Historie przedstawione w tym zbiorze mają pewne elementy magii i zjawisk nadprzyrodzonych, bezbłędnie wkomponowanych w historie życia bohaterów.
„Czas cezarów” zawiera wspomnienia autora o młodości w swojej rodzinie. Orbitowski opowiada o ojcu, mechaniku samochodowym, którego jedynym zajęciem po pracy było picie alkoholu i zdradzanie żony. Ta w końcu dowiaduje się o jego podwójnym życiu i odchodzi do Aleksa, z którym jest bardzo szczęśliwa. To staje się pretekstem do otwartej wojny między mężczyznami, którzy dla zdobycia serca tej jednej kobiety i zdyskredytowania w jej oczach swojego przeciwnika, uciekają się do sztuk magicznych, amuletów, wywarów i wzywania na pomoc ciemnych sił. Wszystko to na nic, bo ostatecznie żadnemu nie udaje się uzyskać szczęścia i spokoju, wyniszczają się wzajemnie, podkładając sobie nogi.
Ta powieść jest dość lekka w odbiorze. Autor ma niesamowity dar opowiadania płynnego i wciągającego. Trochę puszcza do czytelnika oko, dostarcza dużo zabawy, traktuje wydarzenia i głównego bohatera z dystansem. Opowiada tą historię z punktu widzenia młodego chłopaka, który nie rozumie jeszcze zasad kierujących światem i relacjami między ludźmi, nie potrafi interpretować wydarzeń i oceniać, co jest dobre, a co złe. Dzięki temu właśnie historia staje się komiczna.
„Sfora” to całkiem inna w swoim wydźwięku historia. Jest opowieścią o rodzinie, która z pokolenia na pokolenie przekazuje sobie wilczą skórę, której założenie na siebie daje im nadludzkie moce. Każdy z kolejnych posiadaczy wykorzystuje ją w innym celu- Kajetan, który jako pierwszy odkrył jej moc jeszcze w czasie powstania styczniowego, stał się dzięki niej niepokonanym wojownikiem. Joachim wykorzystywał ją głównie do prywatnych celów, dodawania sobie pewności siebie, której mu brakowało, by zrobić karierę i zdobyć ukochaną kobietę. Po nim skórę przejął Wuja, który lata całe nie mógł znaleźć godnego kandydata, któremu mógłby ją przekazać, aż w końcu pojawił się Wolfgang, przejął artefakt, by zrobić karierę, zdradzić przyjaciół, ustawić się na całe życie, w końcu by bezkarnie mordować ludzi w Nowej Hucie. Jego syn, Zbyszek, sterroryzował rodzinę, aby w końcu jego córka mogła zaznać siły magicznego przedmiotu i swobodnie podróżować po obcych krajach, bez obaw robić tam karierę.
„Sfora” jest bardziej nastrojowa, mroczna, skupiona na człowieku, z którego magiczny przedmiot wydobywał najgłębsze marzenia albo też namiętności. Skóra dawała im poczucie siły i niezniszczalności, jednak w gruncie rzeczy zabijała w swoich właścicielach to, co dobre i ludzkie, niszczyła ich własną tożsamość. Tutaj również autor nie omieszkał okrasić tej niepokojącej powieści dawką czarnego humoru. Tym samym zaproponował czytelnikom dwie baśnie, dziejące się w dwóch współczesnych rodzinach. Podsumowując, Łukasz Orbitowski napisał genialne, krótkie powieści opowiadające o nas samych, dorzucając szczyptę magii, okultyzmu, grozy, a z drugiej strony i dobrej satyry. Czytało mi się świetnie, dlatego szczerze polecam.