Po raz kolejny wyszłam ze swojej strefy komfortu, tym razem po to, żeby sprawdzić, jaką literaturę tworzą prawicowi publicyści.
Powieść (a może raczej zbeletryzowane wspomnienia) Andrzeja Horubały zaczynają się tak oto, że bohater – alter ego autora – odchodzi ze stanowiska zastępcy redaktora naczelnego „konserwatywnego tygodnika opinii” w proteście przeciwko publikacji antysemickiego felietonu o chciwych parchach (kto nie pamięta, może wygooglować). Sytuacja niewesoła, bo nasz bohater ma żonę i ośmioro dzieci na utrzymaniu. Jedynym ratunkiem wydaje się tytułowa Wdowa Smoleńska, jego patronka z ministerstwa kultury. Ale pojawia się kolejny problem – zniknął służbowy laptop autora z tekstami, które mogą go skompromitować. Czyżby trafił do jego protektorki…?
Bohater próbuje zrekonstruować, jakie to wstydliwe, zbyt odważne, kąśliwe lub zbyt osobiste teksty tam zapisał. Czy rzeczywiście ma się czego obawiać? Jako do cna zdeprawowana lewaczka uważam, że nie za bardzo. Jest tam sporo zgryźliwości wobec własnego środowiska oraz trochę o cielesnych uciechach z własną żoną. Przypomniało mi się w tym momencie kazanie z dzieciństwa, na którym ksiądz narzekał, że do spowiedzi przychodzą przede wszystkim starsze panie, których największym grzechem jest to, że posłodziły herbatę o jedną łyżeczkę za dużo. Podobnie nasz autor, sądzi że ma w życiu za dużo słodyczy i obawia się za to boskiej kary.
Fabuła powieści jest, delikatnie mówiąc, wątła. Część czytelników mogą przyciągnąć „inside jokes” i środowiskowe niedyskrecje. Mnie wydaje się ciekawa sama konstrukcja świata naszego bohatera. Są to jakby kręgi – w samym środku rodzina, a przede wszystkim żona. Z odpowiednią osobą przy boku człowiek może zaznać prawdziwego szczęścia - cielesnego i duchowego zespolenia, tak oto zobrazowanego: „Budziliśmy się, uśmiechając się do siebie, trzymając się za ręce. Przeklinaliśmy los, posyłaliśmy do piekieł rządy Platformy, gardziliśmy plastikowym Tuskiem”.
Dalej są przyjaciele oraz swojacy z tego samego środowiska ideologiczno-polityczno-zawodowego. Przypomina to rozbudowaną sieć rodzinno-towarzyską z PRL-u, a poniekąd jest właśnie takiej proweniencji. Wiadomo, nie wszystkich się lubi, niektórzy to istne świry, ale są nasi, w razie czego mogą pomóc, musimy więc trzymać się razem.
Są wrogowie polityczni, czyli „zdrajcy ojczyzny” - dla nich nie ma litości.
Ale najbardziej nienawistnie opisani są obcy, anonimowi ludzie, obserwowani najczęściej w komunikacji publicznej: w Warszawie, cytuję, pedzie i idiotki w autobusach z kolczykami w pępku, przez których zginie cywilizacja, w Paryżu „na peronie całe mnóstwo czarnych. Wyzutych – jak mniemam – z jakiejkolwiek kultury i religii, swoiste mrówy czy termity”, podobnie jak białe japiszony – jak ich przekonać do katolicyzmu (czym ich chcesz drogi autorze przekonać? Swoją pogardą? Infantylnym mamlaniem o Bogu?). W Krakowie na dworcu przypadkowa obca dziewczyna, której urodą i klasą bohater się zachwyca, by na koniec w myślach się na nią wyrzygać: „Blondyneczka popija kawusię, czeka ze swoją błyszczącą walizeczką na kółkach, aż nadejdzie czas jej pociągu, do stolicy zapewne. Ile subtelnie interesownych romansów, pogrywania swoją urodą, eleganckiego kurwienia się, dyskretnie przeprowadzonych skrobanek. Wypierdalaj pięknisiu, wypierdalaj do Warszawy!”.
Mamy tu do czynienia z niewątpliwie niegłupim i uczciwym przedstawicielem prawicowego medialnego środowiska, który jednak w Warszawie w XXI wieku żyje jak w oblężonej twierdzy. Niemal dla każdego (z wyjątkiem rodziny i Wdowy Smoleńskiej/wdów smoleńskich) ma krytyczne słowo, ale prawdziwą nienawiść żywi do barbarzyńców „na zewnątrz”, uosobionych w ludziach, którzy budzą jego podejrzliwość samym swoim wyglądem – są zbyt eleganccy, zbyt miękcy, z kolczykiem nie tam gdzie trzeba itd. To chyba dość typowy portret polskiego prawicowca. W gruncie rzeczy, życie w getcie ma swoje zalety – jesteś wśród swoich, w razie potrzeby ci pomogą, łatwiej znaleźć robotę, łatwiej wychować dzieci z dala od (prawdziwych i wyimaginowanych) pokus. Gorzej, gdy staniesz się czarną owcą.
Bohater przedstawia siebie jako taką właśnie czarną owcę. Czy Wdowa Smoleńska mu pomoże? Nie będę spojlerować.
Na koniec ciekawostka. Co jest szczytem erotyzmu w oczach prawicowego dziennikarza? Córka prezydenta Kaczyńskiego w żałobie, w czarnych szpilkach na płycie lotniska.