Małgorzata Starosta, autorka komedii kryminalnych, tą książką sprawiła nielichą niespodziankę swoim fanom - bo jest to książka obyczajowa!
"To miała być komedia. Farsa nawet; dostałam za zadanie obśmianie zakłamania i przy okazji opowiedzenie jakiejś miłej historii z happy endem. Bardzo przepraszam, bo chyba nie wyszło… Niemniej wcale nie żałuję, bo wyszła mi książka o emocjach, a te lubię najbardziej ..."
No owszem, nie do końca tak wyszło ...
Bo ta książka to na pewno, w moim pojęciu, nie jest ani komedią, ani farsą. Jest opowieścią, w której główną rolę grają emocje - pulsują, czasem cichną, czasem wybuchają jak wulkan, ale są, są cały czas, nawet przy odcedzaniu pierogów. I są prawdziwe.
A czy opowiedziana historia jest miła i ma happy end to już zależy od czytelnika, jego rozumienia słów "miła" i"happy end" ...
Oto Dominika - osoba w miarę pewna siebie, zdolna i ambitna. Żyje według swoich zasad, uważa, że świat jest taki, jakim jej się wydaje i że o sobie wie wszystko. Jest nieidealna i rzeczywista, ma swoje kompleksy i traumę z przeszłości. Ma lat 36, aktualnie singielka.
Ma też skarby, które bardzo sobie ceni: kochającą i kochaną babcię oraz Prawdziwą Przyjaciółkę. Niezawodną.
Doprowadzona do ostateczności przez nielubianą szefową, po 12 latach odchodzi z pracy w korporacji, określonej jako Mordor, z hukiem i trzaskiem, dosłownie (drzwi od pokoju) i w przenośni (wymiana pożegnalnych słów z szefostwem).
I nie bardzo wie co dalej, a przede wszystkim - jak zarobić na życie ...
Przyroda nie znosi pustki - skoro zabrakło pochłaniającej czas pracy, to musi pojawić się w to miejsce coś, co zapełni powstałą lukę ...
I już od następnego dnia na głowę Dominiki zaczęły się sypać kolejne niespodziewane niespodzianki, które postawiły na głowie jej dotychczasowe życie i pojęcie o świecie ...
Wciąż nie wiem, czy książka mi się spodobała ... Ani nie zachwyciłam się treścią, że och i ach, ani się nad nią nie spłakałam, choć ze dwa razy łzy mi w oczach stanęły, ani się nie uśmiałam do łez. Ale też nie znudziłam! Doceniłam emocje, empatię i przesłanie w tej książce zawarte. I dużo jej we mnie zostanie.
I ta przepiękna historia o cynamonowych gwiazdach ...
Czy polecam? Tak, zdecydowanie, choć wiem, że nie przypadnie wszystkim do gustu. Bo to nie tylko lektura łatwa i przyjemna, ale, moim zdaniem, wymaga umiejętności spojrzenia w głąb treści. To książka, która delikatnie, mimochodem, bez walenia po głowie, bez dydaktycznego smrodku, przekazuje dużo życiowych mądrości, tych oczywistych i nieoczywistych.
Malutka próbka:
"- Wygląda na to, że wyrobiłaś sobie opinię bez poznania wszystkich niezbędnych faktów, a to droga donikąd, czego skutkiem jest twój niesprawiedliwy osąd.
– A nie wydaje ci się, że trzymanie mnie z dala od prawdy również było niesprawiedliwe?"
"I znów czułam się jak dzieciak, którego za wszelką cenę chce się uchronić przed życiem, zamiast nauczyć go stawiać mu czoła"
" – Największym dowodem dojrzałości i mądrości jest przyznanie się do własnych ograniczeń."
I ostatni cytat:
"Tak się składa, że tej książki nie należy oceniać po okładce, nomen omen, bo wśrodku jest dużo dobra."
Wprawdzie w książce słowa te określają pewnego pana, ale też idealnie pasują właśnie do "Cynamonowych gwiazd" - pod okładką (prawdziwie piękną!) zawarte jest dużo dobra.