Happy Hunger Games and may the odds be ever in your favor! Zdanie to przez wiele dni, po przeczytaniu pierwszej części serii z gatunku science-fiction o tytule „Igrzyska Śmierci”, chodziło mi po głowie. Niemalże natychmiast sięgnąłem, po recenzowaną dzisiaj, drugą część trylogii - „W pierścieniu ognia”, autorstwa Suzanne Collins. Amerykańska autorka, urodzona w 1963 roku w mieście Connecticut w USA, zadebiutowała początkowo pięcioczęściową serią „The Underland Chronicles”. Jej największym sukcesem było jednak wydanie trylogii „The Hunger Games”, która zdobyła uznanie krytyków na całym świecie.
Druga część bestsellerowej serii pisarki rozpoczyna się na kilka tygodni przed Tournée Zwycięzców. Jest to wydarzenie na miarę całego państwa Panem, równo pół roku przed kolejnymi Głodowymi Igrzyskami. Peeta wraz z Katniss, jako zwycięzcy 74. Igrzysk, wybierają się w podróż po wszystkich dwunastu dystryktach. Po skończonym Tournée ich życie pozornie wraca do normy. Do zwyciężczyni poprzednich Igrzysk dochodzą słuchy o buntach w różnych częściach kraju oraz o Kosogłosie, który, od czasu przeciwstawienia się Kapitolowi na arenie, stał się znakiem rebeliantów i wspólnego dążenia do obalenia okrutnej władzy. W tym też czasie, prezydent Snow, wszczyna akcję stłumienia powstańców. Za całe zajście obwinia oczywiście Katniss oraz jej wyskok z jagodami ponad pół roku temu. Wkrótce Ćwierćwiecze Poskromienia i kolejne "specjalne" Igrzyska. Kto tym razem trafi na arenę?
Gdy tylko pożyczyłem drugą część natychmiast rozpocząłem podróż z lekturą. Książkę czytało się bardzo lekko, aczkolwiek już po kilkudziesięciu stronach spostrzegłem jak bardzo irytuje mnie wciąż udawana miłość Katniss do Peety. Ciągłe „gierki”, ucieczka od prawdziwych uczuć i kolejne wybryki zwyciężczyni zaczęły mnie zniechęcać do książki. Nie myślę tu o celowym złączeniu bohaterów, wbrew ich woli. Chodzi o to, że sądziłem, iż po pierwszej części ciągłego "udawania", ich więź się pogłębi a nie rozerwie się i przez kolejne pół książki próbować się będzie ponownie zawiązać. Uznałem, że wątek ten znudził mnie; byłem nieco zawiedziony.
Gdy po przeczytaniu książki skupiłem się na tym, jak historia dalszego życia Katniss została przedstawiona, doszedłem do wniosku, że książka jest od samego początku dość monotonna. Jednostajność akcji zostaje jednak przerwana wydarzeniem, które wywraca ciąg zdarzeń 'do góry nogami', przyspieszając niesamowicie fabułę. Opis zajścia trwa zazwyczaj kilkanaście stron. Jak się jednak domyślacie, kolejne kilkadziesiąt stron znów są dość... nieciekawe, po czym następuje chwila, gdzie znowu akcja jest momentalnie przyspieszona. Nie wiem, czy był to zamierzony trik autorki, czy przypadek, ale taki sposób przedstawiania zdarzeń w książce nie przypadł mi do gustu. Opisy zdarzeń między zwrotami akcji są jednak niezbędne do bezbłędnego zrozumienia fabuły i dobrego poznania bohaterów, stąd polecam nie pomijać żadnych akapitów tekstu.
W „W pierścieniu ognia”, jak w żadnej innej części, występują niezliczone zwroty akcji, o czym pisałem w poprzednim akapicie. Główni bohaterowie powieści musieli dzielnie stawiać im czoła. Nierzadko nie dawali sobie rady i zamykali się w sobie i uciekali przed światem. Bez wahania powiedzieć mogę, że autorka perfekcyjnie wczuła się w rolę siedemnastoletniej Katniss i idealnie poprowadziła narrację. Dodam też, że zwroty akcji były tak niespodziewane, że czytelnik przeżywał je niemalże tak samo, jak robiła to Kotna. Niekiedy musiałem na chwile usiąść i zastanowić się nad tym, co się wydarzyło, bo zwyczajnie nie dowierzałem.
Postacie w drugiej części trylogii nieznacząco się zmieniły. W książce zauważalne były coraz większe rozterki między miłością Katniss do Peety oraz do Gale’a. Często miałem również wrażenie, że główna bohaterka zamknęła się w sobie a jej relacje z postaciami są zaburzone. Ucieszyłem się jednak na wieść, że matka Katniss całkowicie się zmieniła. W pierwszej części była pokazana jako słaba, depresyjna kobieta, która porzuciła rodzinę by pogrążyć się w rozpaczy z powodu straty ukochanego męża – ojca Katniss i Prim. W „W pierścieniu ognia”, pani Everdeen opisana została przez Collins jako osoba spiesząca z pomocą, dzięki domowej klinice, w której miała sposobność pomagać innym. Kobieta kochała i dbała o swoje córki, z którymi znów nawiązała kontakt i więź rodzinną.
Zawiodła mnie zaś postać Gale’a. Jest to bohater drugoplanowy, który w pierwszej części okazywał prawdziwą sympatię i przyjaźń do Katniss. W drugiej części miałem różne odczucia. Nie raz zdawało mi się, jakoby Gale miał żal do Katniss o przyjaźń z Peetą, czasem jego wrogość pomieszana z agresją. Z drugiej zaś strony była to osoba, która wciąż dbała o Katniss i była dla niej jedyną w pełni zaufaną osobą. Sam nie wiem, która ze „stron” Gale’a przeważała w lekturze. Obawiam się, że zazdrość pojawiała się u przyjaciela Kotny częściej niż prawdziwa sympatia.
Podsumowując, książka zaskakuje niesamowicie, aczkolwiek są w niej momenty, które zwyczajnie trzeba „przetrwać” gdyż z akcją mają niewiele wspólnego, ale czytelnik nie może ich pominąć, ze względu na to, iż później może się naprawdę pogubić. Zakończenie drugiej części trylogii jest jednak, moim zdaniem, tak niesamowite, że zmusza do szybkiego przeczytania kolejnej części. Tak więc, „W pierścieniu ognia” oceniam na 4/5 i polecam wszystkim zainteresowanym, szczególnie młodzieży, dla której ta książka jest przeznaczona.
Recenzja zamieszczona na moim blogu ExtinctDreams.blogspot.com