„Cień utraconego świata” Jamesa Islingtona, na pierwszy rzut oka zadziwia swoją objętością. Wystarczy powiedzieć, że jest to najdłuższa książka wydana przez Fabrykę Słów w historii! Jednak, co ważne, CUŚ nie zachwyca jedynie grubością, a w sumie wszystkim. Zapraszam na moją opinię odnośnie książki Jamesa Islingtona.
Przed przejściem do fabuły, chcę zwrócić uwagę na to jak genialnie została wydana ta książka przez wydawnictwo pod względem graficznym. Okładka, choć sama w sobie świetna (powieścią zainteresowałem się właśnie po zobaczeniu projektu okładki, a nie po przeczytaniu opisu odnośnie fabuły), jest jedynie wstępem do tego co w środku. Na wewnętrznych stronach okładki znajduje się szczegółowa mapa, która jest bezcenna podczas lektury. Dla mnie jednak, prawdziwym majstersztykiem są ilustracje autorstwa Dominika Brońka. Mowa tu zarówno o stronicowych ilustracjach, nawiązujących do fabuły, jak i małych szkicach, znajdujących się na początku każdego z rozdziałów. Ale najbardziej spodobało mi się coś innego, coś tak drobnego, że w pierwszym momencie nawet nie zwróciłem na to uwagi. O czym mówię? O oddzieleniu tekstu, co zwykle robi się gwiazdkami. W CUŚ zastosowano rysunek ptaków z okładki. Mały detal, ale jak dla mnie genialny. Do tego często występująca wstążka do zaznaczania, którą lubię, więc jak dla mnie super.
Jednak najważniejsza w książce jest treść. W „Cieniu utraconego świata” dorównuje ona warstwie wizualnej. Książka jest długa, jednak czyta się ją szybko i przyjemnie. Wpływ mają na to krótkie rozdziały, kilkanaście, max dwadzieścia stron. Nie wiem jak Wy, ale nie przepadam za kilkudziesięciostronicowymi rozdziałami, gdyż źle mi się wtedy czyta. Aczkolwiek, nie to jest największą zaletą tej powieści, a jej fabuła i bohaterowie. CUŚ korzysta ze schematów obecnych od dawna w fantastyce, lecz ukazuje je w oryginalny i nowatorski sposób. Motyw drogi czy wybrańca i tutaj znalazł swoje miejsce, choć naprawdę nie mam wrażenia, że czytam to po raz n-ty, tak świetnie przedstawił je debiutant. Ponadto, bardzo podoba mi się to, że nie ma przyspieszeń akcji, by za chwilę zanudzić czytelnika na śmierć, a całość płynie swoim tempem. Bardzo spodobało mi się również to, iż pomimo wędrówki kompania bohaterów nie napotyka kłopotów na każdym kroku, a autor rozsądnie rzuca im kłody pod nogi. A propos rozsądku, postaci także się nim kierują, nie podejmują głupich i irytujących dla czytelnika decyzji.
Teraz słowo o wspomnianych przed chwilą bohaterach, początkowo głównym bohaterem jest Davian, co do tego nie ma wątpliwości, jednak z czasem sam nie wiem, kto tak naprawdę jest ważniejszy dla całej Trylogii Licaniusa. Bohaterowie są według mnie świetnie napisani, każdy z nich jest inny, ma swoją historię i tajemnice. Do tego, zarówno postaci ważne dla fabuły, jak i poboczne, nie są płytkie i mają swoje motywy. Ponadto, złożoność całej historii powoduje, że dostajemy naprawdę sporo ciekawych postaci, które spokojnie mogłyby być bohaterami oddzielnej historii. Osobiście, najbardziej zaciekawił mnie Caeden oraz Davian i ciekaw byłem, który z nich naprawdę jest tym silniejszym.
Podsumowując, „Cień utraconego świata” to świetna fantastyka, wielowątkowa historia z wieloma tajemnicami, do tego grupa świetnie napisanych postaci oraz zakończenie, które zamiesza czytelnikowi w głowie. Dla mnie jest to pozycja must read dla fanów dobrej fantastyki.