Skończyłam czytanie trzeciego tomu sagi autorstwa Małgorzaty Gutowskiej – Adamczyk i dopiero teraz mogę napisać o moich wrażeniach z lektury „Cukierni Pod Amorem”. Znając już zakończenie, wiem, że miałam rację, nie wypowiadając się wcześniej, bo dwa pierwsze tomy w ogóle nie zapowiadały zaskoczenia, jakie przyniósł ze sobą tom trzeci. Dostałam potężnego prztyczka w mój ciekawski nos i nie będę ukrywać, że zabolało. Kiedy zamknęłam przeczytanych w jedną noc „Hryciów”, zaczęłam śmiać się z samej siebie. Jednocześnie odczułam radość, że ta historia zostanie na długo ze mną właśnie dzięki temu, jak się kończy. Dopiero lektura całości, uczyniła ją naprawdę wyjątkową. Ale zacznijmy, jak należy. Od początku.
Autorka snuje opowieść na dwóch płaszczyznach czasowych. Jedna obejmuje okres od 1855 do 1995 roku, natomiast druga dotyczy wydarzeń rozgrywających się w roku 1995. Czytelnik, wciągnięty w wir wydarzeń, czeka niecierpliwie aż te dwie płaszczyzny się przetną i wtedy nastąpi rozwiązanie wszystkich tajemnic, wyjaśnienie każdej zagadki, a na końcu zobaczy napis „Żyli długo i szczęśliwie”. Jeśli tego oczekiwaliście, to trzeci tom będzie dla was wielką niespodzianką.
Witajcie w Gutowie, miasteczku położonym na Mazowszu, które nie istnieje w rzeczywistości, ale powstało w bogatej wyobraźni pisarki. Podczas wykopalisk archeologicznych na tutejszym rynku, odkryta zostaje mumia młodej kobiety, a na jej palcu niezwykły sygnet, który przed laty był w posiadaniu właścicielki cukierni Pod Amorem, Celiny Hryć i jej brata Zygmunta Cieślaka. Wnuczka Celiny, Iga, próbuje rozwikłać rodzinną tajemnicę. Okazuje się, że bardzo stary i wartościowy pierścień był własnością rodu Zajezierskich, który miał swoją siedzibę w pobliżu Gutowa. Ostatni jego przedstawiciel, hrabia Tomasz, zmarł w czasie II Wojny Światowej. Jakim cudem jego rodzinna pamiątka dostała się w ręce rodzeństwa Cieślaków? Kto ją wykradł ze znanego tylko im schowka? Co wiąże stary szlachecki ród z właścicielami cukierni? Jaki jest związek między Zajezierskimi, Cieślakami i Hryciami? Poszukajmy odpowiedzi.
Przenosimy się rytmicznie z wieku XX do XIX. Za każdym razem dostajemy starannie odmierzoną porcję wiadomości, które posuwają akcję do przodu, ale nie pozwalają domyślić się niczego konkretnego. Niemal do samego końca nie znajdujemy wyjaśnienia dotyczącego tajemniczej kobiety z rodowym pierścieniem Zajezierskich na palcu. Gorzej, wszystkie domysły, jakie można było snuć na ten temat, okazują się całkiem nietrafione. Ale tak naprawdę nie to jest istotne. To jedynie pretekst dla wspaniałej opowieści o losach Polaków na tle skomplikowanej historii naszego kraju.
Jestem pełna podziwu dla pracy, jaką wykonała autorka. Każdy szczegół, najmniejszy detal jest tutaj dopracowany, sprawdzony i potraktowany poważnie. Bardzo, ale to bardzo lubię pisarzy, którzy traktują czytelnika jak partnera do dyskusji, z szacunkiem i wiarą w jego możliwości. Bo w tej sadze nie tylko akcja jest ważna, ale na równi z nią ważne jest tło, na którym się rozgrywa - historyczne i obyczajowe. Z prawdziwą przyjemnością chłonęłam opisy życia codziennego, najprostszych czynności, które kiedyś wyglądały zupełnie inaczej. Warto zwrócić uwagę choćby na zagadnienia dotyczące higieny w XIX wieku. Czytając, miałam wrażenie przenoszenia się w czasie i przestrzeni. Widziałam wszystko, jakbym tam była z bohaterami. Odpowiednia porcja istotnych wiadomości zawarta w książce, pozwala w pełni ją docenić.
Kolejny, bardzo ważny dla mnie element, to przepiękny język, jakim napisana jest powieść. Dostosowany do epoki, czasów i ludzi, którzy się nim posługują. Możemy zobaczyć różnicę w sposobie wyrażania się różnych środowisk w różnych czasach. Szczególnie podobało mi się to, że autorka przypomniała mi o wielu pięknych polskich słowach, które już nie są potocznie używane, ale przecież stanowią ważną część historii języka polskiego.
Dzięki „Cukierni Pod Amorem” zaglądamy do szlacheckich dworów, chłopskich chałup czy warszawskich teatrów. Spacerujemy po małych miasteczkach i po ulicach stolicy. Czasem podróżujemy dużo dalej, do Chicago, Bukaresztu, Rzymu, Berlina, Paryża lub Damaszku, ale zawsze wracamy do Gutowa i jego okolic, bo tam czujemy się najlepiej. Jak w każdej szanującej się sadze, mamy tu również korowód barwnych postaci, które towarzyszą nam przez całą historię lub pojawiają się jedynie na chwilę, ale wszystkie ciekawe, wyraziste i istotne dla tej opowieści. Szczególnie ujmujące są historie kobiet i targających nimi namiętności. Obserwujemy te silne, niezależne, jak Gina, ale również te, które nie zawsze mogą decydować o sobie, a jednak nie umniejsza to ich siły i wartości, jak Celina czy Barbara.
Z sagi wyłania się obraz Polski, której już nie ma. Nie tylko tej zniewolonej przez zaborców i dotkniętej tragedią dwóch wojen światowych, ale także tej wielokulturowej, zróżnicowanej, podnoszącej się w 1918 roku z kolan do nowego, wolnego życia. Nasza historia to wciąż niewyczerpane źródło inspiracji i cieszę się, że stała się nim dla Małgorzaty Gutowskiej – Adamczyk.
Jest w tej książce wszystko – historia, tajemnica, miłość, nieszczęścia i wielkie tragedie. Ale nie dajcie się zwieść tytułowej cukierni, bo słodyczy jest w niej jedynie tyle, co w „podamorowych” wypiekach, (co jest rzeczą normalną w przypadku słodyczy). Natomiast sama historia zmusza do refleksji nad polskim losem, nad życiem, które nie zawsze jest w naszych rękach, nad miłością, która nie zawsze wszystko zwycięża, nad światem, który przeminął bezpowrotnie.
Niczego nie jest tu zbyt dużo, czy zbyt mało. Autorka wierzy w swojego czytelnika, jego otwartość na wiedzę i co tu dużo mówić, w jego inteligencję, zdolność zapamiętywania i kojarzenia faktów, dat oraz postaci. Konwencja sagi rodzinnej wymaga rozmachu i hojności, zapewne wymagała też wielkiego nakładu pracy, ale myślę, że naprawdę było warto pisać właśnie w ten sposób. Dobrze, że zakończenie jest takie, jakie jest. Nie wszystko musi być powiedziane, napisane, podane na tacy. Dalej niech niesie czytelnika jego własna wyobraźnia.