Gdy zobaczyłam zapowiedź książki pod tytułem "Ewangelia według węgorza", pomyślałam sobie, że ktoś chyba coś brał. Zaczęłam drążyć temat. Kiedy przeczytałam opis na okładce, który kończy się zdaniem "Gdy zdejmiemy zasłonę oczywistości z praw natury, dowiemy się wiele o tej niezwykłej rybie, ale też o nas samych"[1], stwierdziłam, że ktoś nie tylko coś brał, ale chyba zapijał to mocnym alkoholem. Usiadłam, zastanowiłam się i doszłam do wniosku, że albo będzie to niestrawny bełkot, albo genialna książka.
Nie ma wątpliwości, że jest to książka o rybie, ale jakże niezwykłej.
Samo to, czy węgorz jest rybą, na przestrzeni dziejów rodziło spory wśród naukowców. Długi, oślizgły, przypominający raczej węża albo morskiego potwora, pozornie wykazuje niewiele rybich cech. Swoim cyklem życia i częstymi metamorfozami skutecznie wodził badaczy za nos. Przemierza setki kilometrów, a przy tym ciągle się zmienia, w zależności od roli, jaką akurat wyznaczyła mu natura.
Patrik Svensson przeplata naukowe rozważania na temat węgorza z opisaniem roli tego zwierzęcia w kulturze i historii oraz osobistymi wspominkami z czasów, gdy wspólnie z ojcem łowił te ryby.
I na przykład, obok przedstawienia badań Arystotelesa, Zygmunta Freuda czy Johannesa Schmidta, możemy dowiedzieć się, jakie miejsce zajmował węgorz w panteonie bóstw egipskich, jaką rolę odegrał w akcji "Blaszanego bębenka" czy jak wpłynął na historię Ameryki. Otrzymujemy bardzo merytoryczny wykład o charakterze naukowym i kulturowym. W przerwach od węgorzowych informacji poznajemy małego chłopca, który zbiera robaki na przynętę i pomaga oprawiać złowione ryby.
Można by pomyśleć, że taka książka będzie interesowała co najwyżej wędkarzy, badaczy czy wszelkiej maści pasjonatów wodnej fauny. I tu pojawia się wyzwanie: jak ugryźć temat, żeby dotrzeć do masowego odbiorcy.
Chwytliwy tytuł plus piękna okładka to już pierwszy krok, żeby czytelnik zwrócił uwagę na książkę. To zadanie zostało wykonane doskonale. A treść? Patrik Svensson ma ogromy talent pisarski. Po pierwsze, doskonale zaplanował swoją książkę. Każdy rozdział porusza jakieś zagadnienie dotyczące węgorza lub opowiada historię z dzieciństwa autora. Całość tworzy spójną kompozycję, przez którą się płynie, jakby czytelnik był niesiony morskim prądem. Po drugie, w treść włożono dużo emocji. O ile osobiste wspomnienia są automatycznie nimi naładowane, to już przy faktach naukowych o nie trudniej. Patrik Svensson tego dokonał. Wokół węgorza wytworzył aurę tajemnicy. Położył akcenty na to, co najbardziej frapuje badaczy i podkreślił ogromną rolę praw natury, która bardzo mocno determinuje życie tego stworzenia (przez co chociażby nie można hodować go w niewoli, bo rozmnaża się wyłącznie w Morzu Sargassowym, a formę zdolną do rozrodu przybiera dopiero podczas wędrówki w jego kierunku).
"Morze Sargassowe jest niczym sen: nie da się dokładnie określić chwili, w której się do niego wstępuje, ani tej, w której się je opuszcza, można jedynie stwierdzić, że się w nim było"[2].
Podsumowanie
Nie przepuszczałam, że kiedykolwiek będę zachwycać się książką o rybie. "Ewangelią według węgorza" jestem po prostu oczarowana. Patrik Svensson musi być niezwykłym człowiekiem. Z dziecięcych wspomnień wyczarował bardzo oryginalną książkę. Jeszcze klika dni temu węgorz był dla mnie jakąś tam rybą. Dziś jest niezwykłym stworzeniem, które darzę wielkim szacunkiem. Chciałabym, żeby moja pani od matematyki potrafiła tak opowiadać o trygonometrii. Może zrozumiałabym z niej nieco więcej.
[1] Patrik Svensson, "Ewangelia według węgorza", tłum. Ewa Wojciechowska, wyd. Otwarte, Kraków 2020, z okładki.
[2] Tamże, s. 9.