Dopiero co przeczytałam "Dobrego ojca" i tak podkusiło mnie, żebym przeszła do innej lektury Autorki. Najbardziej chciałam zatrzeć w pamięci ślady tamtego niedopracowania treści, powierzchowności i ucieczki w stereotypy dotyczące postaci. Jest zdecydowanie lepiej, mimo iż przedstawienie tematyki odbiega od tego, czego się spodziewałam. Byłam pewna, że najistotniejsze zdarzenia będą prezentowane z punktu obecnie około czterdziestoletniej bohaterki, natomiast Autorka ciężar akcji przerzuciła na zdarzenia z życia w domu rodzinnym Molly. A ukazanie obecnych zmagań dotyczących adopcji otwartej pokazuje nie tyle z punktu głównej bohaterki, co jej własnej matki adopcyjnej. Molly ma wziąć na swoje barki ogromny ciężar emocjonalny, związany nie tylko z pogodzeniem się, że sama nie wyda już na świat dziecka, ale też ma dzielić się tym darem z biologiczną matką. Osobiście nie wyobrażam sobie takiej formy adopcji. Zawsze jest strach, że nie dojdzie do podpisanie zgody na adopcję, myśli o stracie dziecka, którego nawet nie jesteśmy rodzicami, a w tym wypadku uczestniczenie dwóch matek w wychowaniu dziecka, to dodatkowe obciążenie. Powiedzenie, że matkę ma się tylko jedną, tutaj nie ma racji bytu. I nikt mnie nie przekona, że nie będzie między nimi konkurencji, dopóki nie okaże się, że przyjmują na siebie różne role.
Tak naprawdę rolę matki biologicznej i adopcyjnej Chamberlain przedstawia w krótkiej fazie okresu wakacyjnego, kiedy to dochodzi do przełomu w świadomości nastolatki oraz bolesnej straty. Mało miejsca poświęca się na emocje. Dopiero końcowe rozstrzygnięcia, a przede wszystkim rozmowa Molly z Norą, dostarczają nam kilku odpowiedzi. Od początku możemy zyskać pewność, co do tego, jakim typem człowieka jest Amalia, a jakimi zasadami w życiu kieruje się Nora. Dwie zupełnie inne postawy kobiet oraz ich charaktery, w odmienny sposób wypełniające rolę matki względem dziewczynki, a jednak jest możliwe dogadanie się. Tak sugeruje Autorka. I jestem jej wdzięczna, że nie uczyniła z tego cudownie wielbiącej się rodziny, gdzie każdy każdemu przytakuję w imię szczęścia dziecka. O ile nagromadzenie pechowych zdarzeń i ran jakie mogą przypaść na jednego bohatera, bywa czasem u Chamberlain ciężkostrawne, tak w tym obrazie choroba ojca broni się, a wręcz spaja poszczególne postaci i tworzy zaczątek kryzysu w jaki popada nastolatka w stosunku do swoich bliskich. Wiele też tłumaczy uczucia dziecka względem ojca, brak pogodzenia się z niesprawiedliwością, że to wszystko spotkało kochającą osobę. Za to mnie zabrakło rozłożenia tematu adopcji na bardziej szczegółowy proces oraz dojrzewania przyszłych rodziców do tego faktu, jak i pokazania zmagań nastoletniej matki, która chce oddać swoje przyszłe dziecko do adopcji. Również metoda psychologiczna opracowana przez Grahama nie jest wiarygodnie nakreślona. Potocznie nazywana "jak gdybyś" miała pomagać zarówno dzieciom, rodzicom, jak i terapeutom do wdrażania pewnych zasad by ukierunkować zmiany w zachowania u pacjentów, doprowadzając do samoleczenie. A tymczasem, to co zaprezentowano w treści, jest dla mnie wątpliwej wartości. Sam proces to jakieś migawki z projektu. I tak samo z paroma innymi zdarzeniami, gdzie Pisarka nie zagłębia się ani w bliższe ukazanie zdarzenia, związków jakie mogą powstawać, ani jaki musi mieć to wpływ na bohaterów. Co świadczy o tym, że za wiele kwestii wprowadza się do jednej fabuły, a potem trudno doprowadzić wszystko do zadowalającego rozwinięcia.
Niby jest dobrze. Pewne elementy fabuły mocno zaciekawiają, nad innymi wisi duży znak zapytania, a jeszcze inne są jak dla mnie mało konkretnie nakreślone. Postaci - kwestia gustu - albo się polubi, albo nie. Dla mnie najmniej autentyczna i przemyślana jest postawa Aidana. Nie wiem czy mężczyzna może mieć aż tak otwartą perspektywę i zgadzać się na wejście do swojego domu obcych ludzi, szczególnie, ze ci ludzi mają sprawować wspólną opiekę nad jego przyszłym potomkiem. Uważam, ze idealizacja przez Autorkę pewnych ludzkich postaw nieco odrealnia tę historię. Do tego zanadto wyidealizowany obraz dostajemy w epilogu. Układa się tak typowo, jak to w bajkach: żyli długo i szczęśliwie. The End.