Akcja książek z gatunku płaszcza i szpady zwykle rozgrywa się we Francji na przełomie XVII lub XVIII wieku, natomiast „Nakręconych” Petera Bunzla można śmiało zaliczyć do gatunku maszyn i pary, gdyż autor na miejsce akcji wybrał późno XIX-wieczną Anglię.
13-letnia Lily uczęszcza do elitarnej pensji dla panien z dobrego domu. Uczy się tam zupełnie jej zdaniem niepotrzebnych rzeczy, jak np. zasad etykiety i prawidłowej postawy, którą ćwiczy, nosząc książki na głowie (a przecież wszyscy wiedzą, że lepszym pomysłem na zastosowanie książek jest ich czytanie), a ją zdecydowanie bardziej pociągają historie o wampirach, piratach czy włamywaczach, choćby dlatego że zawierają pożyteczną życiową wiedzę. Pewnego dnia do szkoły przybywa Madame Verdigris – jej dawna opiekunka, od której dziewczyna dowiaduje się, że podczas lotu sterowcem zaginął jej ojciec, dlatego Madame przejmie teraz pieczę nad nastolatką. Obie wracają do domu, jednak okazuje się, że opiekunka ma wobec Lily dość sprecyzowane plany, zamierza bowiem wydobyć od dziewczyny informacje na temat wynalazku ojca, nad którym ten jako naukowiec pracował. W międzyczasie do Lili z ostatnią wiadomością od ojca próbuje dotrzeć Malkin – mechaniczny lis (oczywiście stworzony przez ojca). Postrzelony w drodze przez ścigające go postaci nieoczekiwanie znajduje ratunek u Roberta – syna lokalnego zegarmistrza. Cała trójka – Lily, Robert i Malkin – postanawia odnaleźć ojca nastolatki i rozwikłać wiążącą się z jego zniknięciem zagadkę.
Bunzl wprost usiał „Nakręconych” ciekawymi perypetiami, przygodami i niebezpieczeństwami. Nastolatkom od początku towarzyszy atmosfera dreszczyku niczym z pełnokrwistego thrillera, a wszystko w wiktoriańskich klimatach. Stare gmaszyska z zimnymi pomieszczeniami przytłaczają ponurą wielkością, wywołując poczucie osamotnienia i grozy, stare podziemia straszą ciemnościami, a na zewnątrz na przemian albo gęsta listopadowa mgła, albo opady śniegu. Młodym przychodzi wspinać się po gzymsach angielskich rezydencji, uciekać z płonących domów, umykać złoczyńcom sprytnie myląc trop. Ponadto dzięki praktycznej wiedzy z książek o włamywaczach potrafią otwierać zamki spinką do włosów, by wydostać się z zamknięcia, dokonują nawet abordażu powietrznego! Akcja wartka już na początku, z czasem nabiera tempa, by pod koniec opowieści wręcz pędzić z prędkością pociągu TGV (wprawdzie to dopiero rok 1896 r., ale szybkość niczym z XXI wieku).
Wspomniałam wcześniej, że „Nakręconych” Bunzla można zakwalifikować do powieści z gatunku maszyny i pary, czyli mówiąc językiem współczesnym do tzw. steampunku, gdzie królują mechaniczne cuda techniki z epoki królowej Wiktorii, oczywiście z elementami fantastyki. W przypadku „Nakręconych” Bunzl przydał bohaterom do towarzystwa mechanikony – inteligentne i potrafiące odczuwać roboty, mechanimale – mechaniczne zwierzęta oraz hybrydy – pół-ludzi i pół-maszyny. Lis Malkin jest przedstawicielem mechanicznych zwierząt, został obdarzony nie tylko lisim sprytem, lecz także potrafi mówić i na dodatek ma dość cięty język, chciałoby się wręcz rzec, iż to wyszczekany lis. Z pewnością zyska sympatię czytelników. Ich serca bez wątpienia podbije także Rust – mechaniczna kucharka, która nie tylko pysznie gotuje, lecz również posługuje się nad wyraz zabawnym zestawem przeróżnego rodzaju zawołań typu „Na sprężyny i zimną śmietanę!”, tematycznie dopasowanym do okazji lub okoliczności.
Jak na wyczesaną młodzieżówkę przystało, dzieci i ich przygody zostały wysunięte na pierwszy plan, a rolą dorosłych jest raczej ich mądrze wspierać i kierować na właściwe tory, chyba że chodzi o delikwentów reprezentujących ciemną stronę mocy, wówczas ich czarne charaktery zdecydowanie kontrastują z dobrymi intencjami dzieciaków. Postaci samych nastolatków Bunzl także skontrastował. Żywiołowej Lily, o cechach niemal superdziewczyny, przydał spokojnego, nieco nieśmiałego Roberta, któremu niejednokrotnie przychodzi mierzyć się z własnymi słabościami, jednak pomny nauk ojca staje na wysokości zadania. Oboje, jak to teraz mówią, dają radę i nie odpuszczają nieprzyjaciołom, a idąc za głosem serca, pokonując multum przeszkód i zawirowań, dowiadują się, co dla nich naprawdę ważne i cenne oraz że te wartości najczęściej nie dają się odmierzyć przy pomocy liczb.
„Nakręceni” Bunzla mogą stanowić atrakcyjną lekturę nie tylko ze względu na sensacyjną treść. Autor zadbał też o oprawę. Każdy rozdział poprzedził spójną, acz nawiązującą do treści grafiką. Także wewnątrz znajdziemy kilka ilustracji. Ponadto Bunzl zamieścił poglądową mapę Londynu, by czytelnik mógł śledzić, gdzie akurat dzieje się akcja. Na końcu książki z kolei zamieszczono słowniczek dziwnych słów, na które możemy natrafić podczas lektury i które mogą okazać się przydatne w zrozumieniu opowieści.