Jako dziecko uwielbiałam wszystkie programy przyrodnicze BBC. Oglądałam je wręcz nałogowo – stanowczo częściej niż bajki. Wśród nich było wiele takich, które opowiadały o kosmosie, o całym Wszechświecie, o fizyce i o chemii. Z perspektywy czasu wiem, że mało prawdopodobne, żebym coś z tego rozumiałam, ale pamiętam te uczucie fascynacji. Później odkryłam planetaria, możliwość łączenia różnych substancji i tak gdzieś tam pojawiło się już bardzo ugruntowane zamiłowanie do przedmiotów ścisłych. Co prawda życie lubi żartować z innych i teraz stanowczo zajmuję się inną dziedziną nauki, to sentyment pozostał. I właśnie na tym sentymencie zdecydowałam się na zapoznanie z książką Harry'ego Cliffa "Jak zrobić szarlotkę od podstaw. W poszukiwaniu przepisu na nasz Wszechświat - od powstania atomów do Wielkiego Wybuchu". Choć muszę się też przyznać ze wstydem, że to tytuł sprawił, że w ogóle zerknęłam na tę pozycję literacką. Ale pomińmy wstydliwe wydarzenia i skupmy się na tym, jak spodobała mi się książka.
Otóż mam wyjątkowo mieszane odczucia. Sama tematyka fascynuje mnie i daje poczucie poszerzenia horyzontów, jednak obecnie nie jestem już człowiekiem fizyki, chemii czy astronomii. Większość czasu poświęcam jednak naukom społecznym. I tutaj zaczyna się problem, że ja mało wiem i mało pamiętam. Na szczęście autor książki pomyślał o takich laikach jak ja i większość przedstawianych treści jest bardzo przystępnie opisanych. Zaczyna się od podstaw, które pozwalają zrozumieć ta najprostsze, ale czasami najważniejsze aspekty, następnie posuwamy się o krok dalej, by ostatecznie stworzyć całość, a już na końcu podsumować. To bardzo konkretny sposób przedstawienia wiedzy, który myślę, że ułatwia zrozumienie i zapamiętanie na dłużej. I tutaj ponownie wychwalę literaturę popularno-naukową, która daje szanse takim osobom jak ja, czyli totalnym laikom, dostrzec inne działy nauki i ogólnie otworzyć się na tę świadomość, że wokół mnie jest tyle osób, które zajmują się czymś innym i zarazem przyczyniają się do odkrycia i postępu tak niesamowitych rzeczy.
Jednak czemu Wam piszę, że mam mieszane odczucia? Przyznam się, że jednak mimo docenienia całości i też stylu autora, momentami nudziłam się i nie do końca odnajdywałam w treści. Dla mnie okazała się ono nierównomierna. Choć uważam, że to bardziej moja indywidualna kwestia, która wynika z moich zainteresowań. Niemniej miałam momenty, gdy przerywałam "Jak zrobić szarlotkę od podstaw" i miałam trudność z powrotem do tej pozycji literackiej. Czasami się gubiłam, ponieważ nie koncentrowałam się na treści. A jednak mimo łatwego języka, ta książka wymaga pełnego skupienia i łączenia faktów. Tutaj zawiodłam i okazało się to dla mnie na tę chwilę momentami zbyt trudne.
Całość ostatecznie oceniam dobrze, ale też mam poczucie, że moja ocena jest też uboga o tyle, że na co dzień nie interesuję się w tej chwili tym i nie dałam wszystkiego z siebie przy czytaniu tej książki. Ale zarazem pojawia się również poczucie, że osoby, które są pasjonatami lub myślę, że mogą być nimi w przyszłości, perfekcyjnie odnajdują się w tej pozycji i zyskają niesamowitą wiedzę oraz poszerzenie horyzontów.
Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl