Czy zdarzyło się wam kiedykolwiek spotkać z książką pozbawioną głównej fabuły? A nie, chwileczkę… Przecież takowych książek jest od groma! Na bank z jakąś, o niejasnym lub całkowicie okradzionym kierunku zdarzeń, mieliście już do czynienia. No nie, muszę was podejść z innej strony. Już wiem! Czy zdarzyło się wam spotkać z książką pozbawioną nie tylko głównej fabuły, ale i istotnego dla historii bohatera? W sensie, że nawet nie wiedzieliście, kim on tak właściwie jest, przez co pozostałe postaci błądziły po omacku? Nie? A ja właśnie coś takiego przeżyłam, czytając bestsellerową powieść Anny Szumacher, czyli „Słowodzicielkę”. Pomysł był… no, nie oszukujmy się: kreatywny. Nawet sobie rzeknę, iż oryginalny, a zarazem wiele obiecujący. Co? Mam zdradzić coś więcej, bo opis jest dość oszczędny w słowa? Nie trzeba mnie do tego dwa razy namawiać! Już wszystko tłumaczę.
MAM ZABIĆ KSIĘŻNICZKĘ I UWOLNIĆ SMOKA, UWIĘZIONEGO W WIEŻY? A, DAJ MI PAN SPOKÓJ! IDĘ SZUKAĆ DALEJ WŁAŚCIWEGO WĄTKU.
Fabularny nieład. Właśnie w tych dwóch słowach mogłabym streścić całą „Słowodzicielkę” (gdzie poszłabym w ślady wydawnictwa, raczącego czytelników jednozdaniowym opisem książki, pomijając już rekomendacje...) i spokojnie wrócić do swojego nudnego życia. Ale… nie mogę na tym poprzestać. Zasługujecie na to, by dowiedzieć się, na jak wiele dziwnych, zapierających dech w piersiach, wywołujących dezorientację zdarzeń można się tutaj natknąć!
Obserwując zmagania bohaterów, dążących do spotkania (a co najważniejsze – poznania) swojego „dowódcy” i odkrycia właściwego celu powołania ich do życia, przeżyłam z nimi nieraz nieprawdopodobne przygody. Odnajdywanie księżniczek skrywających mroczne sekrety, stanięcie twarzą w twarz z rozbójnikami, spotkanie z olbrzymim potworem… Trochę się tam działo! Trochę? Sporo! I kiedy już myślałam, że nie spotka mnie nic bardziej zaskakującego, autorka wychodziła mi naprzeciw, rzucając w twarz kolejnymi atrakcjami. A żeby było ciekawiej, wszystko przyozdobiła nićmi dobrego humoru, przy którym ciężko siedzieć z zawieszonym wyrazem twarzy. Jednak gdyby nie nastąpił gwałtowny obrót spraw, mogłabym już pomału zgrzytać zębami z powoli opanowującej mnie irytacji. Pojawienie się pewnego Ktosia zagwarantowało, że „Słowodzicielka” nabrała nowych barw, a co za tym idzie: zostałam „odgrodzona” od przymusowego zażycia tabletek uspokajających. Ale, ale! Wraz z powiewem świeżości, przybyło również lekkie zagubienie. Wcześniej był spory nacisk na to, że większość bohaterów zdaje sobie sprawę z tego, że są jedynie wytworem czyjejś wyobraźni, gdzie niepostrzeżenie wkrada się stan, podczas którego przestałam odróżniać, co jest fantazją, a realnym ruchem. Perfidnie wyobraźnia połączyła się z rzeczywistością, tworząc zupełnie nową ścieżkę. Sami poszukiwacze „sensu istnienia” też dostrzegali te zmiany. Oswajałam się z tym fabularnym cudem do ostatnich stron, gdzie z rozdziału na rozdział czułam się już coraz pewniej. I to mnie zgubiło.
W myślach, z widoczną triumfalną miną, powtarzałam sobie, że po tylu dziwach nic nie zdoła mnie już zaskoczyć. Byłam gotowa dać sobie obciąć włosy do ramion (bo ręki mi trochę szkoda, a nowa fryzura zawsze mile widziana), iż zręcznie obadałam grunt. Można się już domyślić, że Anna Szumacher powinna przyjechać do mojego domu, aby pomóc mi zebrać szczękę z podłogi, prawda? Tak, poniekąd uśpiła moją czujność, by raz jeszcze dziabnąć mnie swoją kreatywnością. To, co zaprezentowała, przeszło moje najśmielsze oczekiwania! No bo jak… Jakim cudem… Ale… Dajcie mi szklankę wody… Skąd to… Gdzie ta woda? Mało brakowało, a nie podzieliłabym się z wami tą opinią, bo nastąpiłaby eksplozja czaszki pod wpływem ciśnienia gotującego się mózgu! A jeszcze nie spisałam testamentu...
PANIE, TO PAN JEST TYM DOBRYM? A MOŻE JEDNAK ZŁYM? CHOLIBKA, DAJCIE MI TU AUTORA, NIECH NO WSZYSTKO WYJAŚNI!
Naturalnie ten akapit rozpoczęłabym od wzmianki o głównym bohaterze, a jako że „Słowodzicielka” swojego zagubiła (a czy się odnalazł, to już pozostanie zagadką), muszę z marszu przejść do pobocznych postaci. To dla mnie spora nowość, ale hej: o nich też można sporo powiedzieć!
Niegrzeszący inteligencją, zdający sobie sprawę ze swojej atrakcyjności Agni. Wzbudzający respekt, skory do walk tajemniczy Hidra. Opanowany, poukładany Jord. Tak niedopasowanego pod kątem charakterów i statusów społecznych trio od dawna nie widziałam! Choć łączył ich jeden cel, to jednak nie dało się zapomnieć o swoich przyzwyczajeniach, które prędzej czy później wychodziły na wierzch. Także wyobraźcie sobie tę mieszankę wybuchową w akcji! Jeżeli mam być szczera (a powinnam, w końcu o to chodzi w recenzjach, prawda?), to z całej tej trójki najbardziej polubiłam naszego wspaniałego Jorda. Co jak co, ale prezentowana przez niego postawa była godna podziwu. Jego opanowanie oraz umiejętności niejednokrotnie uchroniły niecodzienne towarzystwo przed większymi kłopotami. Może też poczułam nieco sympatii do Agniego. Przypominał mi takiego dzieciaka zamkniętego w ciele (prawie) dorosłego człeka, dla którego nie istniało takie słowo, jak „dojrzałość”. Gdyby nie to, że jego urok podziałał w jakimś stopniu też na mnie, chętnie wyzywałabym go tylko od głupców i nieuków! Za to Hidra… Doprawdy, nie mam bladego pojęcia, co mogę powiedzieć o tym… kimś. Dobra, zaimponował mi swoją odwagą oraz pokazał, że gdy ktoś chce, to może tak zaskoczyć, że aż z wrażenia wyskakuje się z butów, to jednak mam te mieszane uczucia względem niego. No, nie powiem o tym za wiele, bo bym zdradziła istotną część fabuły (część czego?), ale wiedzcie, iż on nie pozwoli wam o sobie zapomnieć. Tak samo, jak ten Ktoś, kto wkradł się niepostrzeżenie do historii i za nic nie mógł się od niej odkleić. Kto taki? A, taki tajemniczy Gość, którego sami musicie poznać!
Chociaż Anna Szumacher ma już na swoim koncie wiele osiągnięć, to dopiero teraz odkryłam jej istnienie. I, szczerze mówiąc, ogromnie tego żałuję. Żałuję, że byłam tak zaślepiona innymi twórcami, iż nie dostrzegałam tej autorki, bo ma kobita talent do komplikowania niemal błahych spraw. Autorka ma lekkie, przyjemne pióro, którym tak manipuluje, iż z czasem człowiek czuje się zdezorientowany, oszukany, zaskoczony, zaciekawiony, zirytowany, zakochany, pogubiony oraz dumny równocześnie. A mogłabym wymienić jeszcze parę przykładów, tylko nie będę nikogo tym zadręczać. Doskonale odwzorowała surowe realia ówczesnych lat, idealnych do ukazania fantastycznych nut, wyzwalających wyobraźnię. Anna Szumacher skrzętnie wykorzystała okazję i nieraz dawała popis swych umiejętności. No, przyznam, że mi zaimponowała! Nie mogę też zapomnieć o tym, w jak sprytny sposób udowodniła, że nigdy – przenigdy – nie powinniśmy wierzyć w to, co widzimy, bo rzeczywistość potrafi wyczarować przepiękne iluzje! Wystarczy odrobina imaginacji, aby pokazać środkowy palec światu, odczarowując go. Ale jak on zareaguje na tak drastyczne zmiany?
Podsumowując. Potrzebujecie czegoś oryginalnego? Czegoś, co ofiarowuje wam rollercoaster wrażeń? Czegoś, co nie da o sobie zapomnieć, przez co zapragniecie przeczytać to raz jeszcze, by sprawdzić, czy czegoś nie przeoczyliście? W takim razie „Słowodzicielka” powinna trafić w wasze ręce! Gwarantuję, że przy tym lekki ból głowy nie będzie wywoływał u was negatywnych emocji. Ba, zapragniecie, aby jeszcze bardziej rozsadzał wam czaszkę, byle tylko rozwikłać wiele spraw, na jakie się natkniecie. Zakład? Cóż, z natury tego nie robię, ale w przypadku tej książki jestem gotowa zaryzykować! To jak? Ja już wyciągnęłam ku was rękę.