Twórczość Ludki Skrzydlewskiej przypadła mi do gustu od pierwszego opowiadania. Przeczytałam je w antologii Grupy Literackiej Ailes "Deszczowe sny", nosiło tytuł "Huldra" i zabierało czytelnika do skandynawskich lasów. Później była historia w antologii "Dopóki nas śmierć nie rozłączy" i Pieska miłość (piękna, wzruszająca i optymistyczna), która jeszcze bardziej pozwoliła mi odkryć romantyczną stronę Ludki Skrzydlewskiej. Ogromnie byłam ciekawa jak też będzie mi się czytać powieść i w moje ręce (dzięki uprzejmości Wydawnictwa Editio Red) trafiła historia Henry'ego i Vee, czyli "Sentymentalna bzdura".
Zaciekawiona opisem, kuszona wątkiem kryminalnym nie mogłam nie skusić się na kolejną powieść Ludki. Przyznaję się, że romanse czytam niezmiernie rzadko, choć ostatnio zdarza mi się to coraz częściej. Tym bardziej jeśli chodzi o romanse biurowe, a z takim mamy do czynienia w "Po godzinach". Nie miałam z takowym nigdy do czynienia, nie wiedziałam co prawda jak, i czy w ogóle, przypadnie mi do gustu, ale moje oczekiwania nie były zbytnio sprecyzowane prócz spędzenia przyjemnie czasu na lekturze.
Czy moje oczekiwania zostały spełnione? Czy miałam się do czego przyczepić? Czy bohaterowie stworzeni przez Ludkę Skrzydlewską przypadli mi do gustu? A może jak Vee z "Sentymentalnej bzdury" niesamowicie irytowali?
***
Indiana Fisher skończyła studia na Harvardzie, jest inteligentna, elokwentna, profesjonalna, odpowiedzialna, uparta, a do tego urocza i niesamowicie lojalna. To profesjonalistka w każdym calu. Początkowo sądziła, że w firmie Ryana Northa osiągnie sukces, tymczasem jako jego osobista asystentka tkwi ciągle w tym samym miejscu co na początku swojej kariery, a zamiast odnosić sukcesy chroni swego szefa przed jego brakiem odpowiedzialności. Jeśli narzekała na nudę i rutynę, to przyjazd do Bostonu starszego brata Ryana - Vincenta, wywoła wręcz lawinę niespodziewanych wydarzeń i różnorodnych emocji.
Oj, polubiłyśmy się z Indy od samego początku. Tak prawdę mówiąc niezmiernie polubiłam wszystkich bohaterów "Po godzinach": Ryana, Logana, Nick i Vince'a. Ten ostatni co prawda, nie wywołał we mnie miłości od pierwszego wejrzenia, raczej przekonywałam się do niego sukcesywnie (co nie znaczy, że nie doceniałam tego w jaki sposób został napisany - ale o tym troszkę dalej), ale bez Vincenta takiego jaki właśnie był, z pewnością nie byłaby to ta sama powieść :)
"Ryan jeździł dosyć... nonszalancko (...). Robił podczas jazdy tysiąc innych rzeczy: szukał okularów przeciwsłonecznych, poprawiał lusterka, patrzył na idące ulicami dziewczyny w krótkich spódniczkach, czasem także na mnie, szukał czegoś w schowku, wybierał muzykę - właściwie wszystko poza uważnym kierowaniem samochodem."
W drugiej części powieści, już tak bardziej pod koniec, Indy zaczęła mnie strasznie irytować. Niekoniecznie jej zachowanie w całości, ale były ze dwa, trzy takie momenty, że gdybym miała możliwość trzasnęłabym ją na opamiętanie :)
***
Chociaż powieść ma ponad pół tysiąca stron, zadrukowanych drobnymi literkami czytało się zadziwiająco szybko. Ludka Skrzydlewska bardzo dobrze oddała korporacyjną rzeczywistość i choć sama nie byłam tak całkiem pewna jak mi się spodoba romans biurowy, wsiąkłam w rzeczywistość Indy i kolokwialnie mówiąc kartki przewracały się same, a oczy automatycznie wyłapywały intrygujące lub zabawne fragmenty.
Pojawiający się w fabule wątek kryminalny stanowi oś całej historii, to wokół niego oplecione są pozostałe. Tymi, na które szczególnie warto zwrócić uwagę to relacje rodzinne (szczególnie pomiędzy rodzeństwem), oczekiwania rodziców względem dzieci, a także relacje pomiędzy pracownikami.
Wątek romantyczny jest może i sztampowy, ale bardzo dobrze napisany, kreacje bohaterów dopracowane, a zwroty akcji umiejętnie wplecione w fabułę, co czyni "Po godzinach" pozycję wręcz obowiązkową dla miłośników romantycznych historii z domieszką innych gatunków.
***
Ale... Tym co niezmiernie mnie zachwyciło po raz kolejny (i liczę, że zachwyci także w kolejnych powieściach) to umiejętność tworzenia przez Ludkę Skrzydlewską bohaterów na wskroś rzeczywistych, pełnych emocji, charakternych, indywidualnych. Te postaci żyją i przeżywają swoje historie na naszych oczach.
Mogłoby się wydawać, że miejscami powieść jest przegadana. W zasadzie przychylam się do tego zdania, ale i to ma swój cel (nie moje przychylanie się, lecz przegadanie ;)). Dzięki temu możemy lepiej zobaczyć to co chce nam przekazać autorka, charaktery postaci są dokładniejsze, a przekomarzania pomiędzy bohaterami i sceny sytuacyjne niejednokrotnie wywoływały u mnie niekontrolowany chichot.
To, żeby nie było tak, że tylko ochy i achy, to powiem Wam, że denerwowało mnie (i to im częściej tym mocniej) porównywanie do robota. Normalnie jakby ten robot wyskakiwał mi przed oczy specjalnie :) Ale bez obaw, westchnień frustracji tym spowodowany było zdecydowanie mniej niż westchnień zadowolenia z lektury.
***
Jak na romans przystało nie może zabraknąć scen erotycznych. Jeśli oczekujecie czegoś mocniejszego to się rozczarujecie. O, nie, to nie u Ludki takie rzeczy. Ludka serwuje sceny pełne smaku, chociaż nie pozbawione erotyzmu i tego dreszczyku podniecenia, który przebiega przez kręgosłup podczas czytania. Sceny zbliżeń stanowią dopełnienie wątków , nie zaś je dominują, pomimo wyraźnie wyczuwalnego napięcia erotycznego pomiędzy bohaterami.
" - (...) Nie boisz się, że jesteśmy jak pociąg, który pędzi przed siebie bez działających hamulców? (...)
- (...) Ja wcale nie pędzę przed siebie jak pociąg bez hamulców. Jestem raczej jak Acela Express Amtraka. Szybki, rzetelny i trzymający się planu. (...)"
***
"Po godzinach" podobało mi się o wiele bardziej niż "Sentymentalna bzdura". Indy, Ryan i Vince skradli moje serce i urozmaicali mi letnie popołudnia sprawiając, że godziny mijały jedna za drugą, z prędkością światła.
Szukasz autorki, która mistrzowsko gra na strunach emocji swoich czytelników? Chcesz historii romantycznych w najlepszym wydaniu? Sięgnij po powieści Ludki Skrzydlewskiej.
Serdecznie polecam!