Jestem zbyt ciekawska, naprawdę. I uświadamiam sobie to na każdym kroku. A szczególnie, jeśli chodzi o książki. Tu to już w ogóle… Nic, tylko piekło. Bo inaczej chyba tego nazwać nie mogę. Takim jednym schodkiem do tego jakże strasznego miejsca (chociaż mając na uwadze piekło Katarzyny Bereniki Miszczuk to mam, co do tego pewne wątpliwości…) jest pierwsza księga „Sagi Księżycowej”. Książki swego czasu nie miałam zamiaru czytać. Nic mnie do niej nie przyciągało. A nie, przepraszam nawiązanie do baśni i naprawdę przyciągająca okładka. To tylko w jakiś sposób mnie interesowało, ale tak? Nic, kompletnie. Jednak po tych wszystkich ochach i achach nad nią - zmiękłam. Czyli nic nowego u mnie. Moja ciekawość osiągnęła tak wysoki stan, że nie wytrzymałam i powiedziałam, że muszę przekonać się na własnej skórze, co do „Cinder”. Bo ileż można czytać o czymś i to czytać same pochlebstwa? Zmieniłam zdanie i przeczytałam. Czy jestem wdzięczna mojej ciekawości, czy wręcz przeciwnie nienawidzę jej i postaram się nią już nigdy (tak, tak oczywiście) nie kierować?
Nowy Pekin. Świat po IV wojnie światowej. Zdziesiątkowany przez zarazę. Poszukiwanie antidotum trwa. Właśnie w takim miejscu żyje Cinder – cyborg, dziewczyna, która nie pamięta dokładnie swojej przeszłości, obywatelka drugiej kategorii, zwykły-niezwykły, bo jeden z najlepszych w Nowym Pekinie mechanik. Ale do czasu… Do czasu, kiedy na jej drodze staje niezwykle przystojny książę Kai. Od tego czasu zmienia się całe życie Cinder. Z nic nieznaczącego cyborga staje się jedną z ważniejszych osób w międzygalaktycznej walce z bezwzględną królową Luny. Czy ochroni swoją przyszłość? Czego dowie się o swojej przeszłości?
Marissa Meyer jest amerykańską pisarką będącą fanką dziwaczności, od dzieciństwa uwielbiająca baśnie, co chyba widać po pierwszej księdze jej nowej sagi. „Saga Księżycowa. Cinder” jest jej debiutem, choć jak sama mówi, ma niezłą kolekcję powieści niedokończonych.
Tak, tak i oto przyszedł czas na przyznanie się do… chyba już wiecie czego. Tak, tak jestem wdzięczna mojej „chorej” ciekawości, bo bez tego nie poznałabym debiutu Marissy Meyer. Debiutu niezwykle udanego. Choć początek był dla mnie trudny. Aż wstyd się przyznać, ale dokładnie na pierwszej stronie pomyślałam, co też ludzie w niej widzą. Kilka stron, nic. Ale później. Z każdą kolejną stroną, zaczęłam się przekonywać. Tak, Marissa i mnie porwała do swojej historii, do historii dziewczyny, cyborga.
Nie mówię, ze ta książka nie ma wad. Bo ma. Ja dopatrzyłam się tak naprawdę jednej wady. Przewidywalności. Ale... Tak, jest jakieś ale. I to ale dotyczy tego, że autorce w tej przewidywalności udało się mnie zaskoczyć. Czegoś się domyśliłam, czegoś nie, więc tak naprawdę jest dobrze. Do jej debiutu podchodziłam z dużą dawką ostrożności, dlatego też nie zawiodłam się, a wręcz przeciwnie zachwyciłam.
A co z tą baśnią w tle? Jest, bo jakże miałoby jej nie być. Doszukiwanie się podobieństw mnie w pewien sposób bawiło, bo byłam ciekawa, które elementy będą wspólne. I takowe były. Jednak autorka przedstawiła je na swój sposób na potrzeby zupełnie innych realiów. To już nie jest piękna i ckliwa opowieść o Kopciuszku. Tu oprócz tego jest wojna, walka, polityka i przyszłość… Z jednej strony lepsza, bardziej fascynująca, a to za sprawą tych wszystkich nowych urządzeń i nowych możliwości, a z drugiej bolesna i okropna, a to za sprawą zarazy i wojny. A raczej wojen, które ludzkość musiała stoczyć, aby znaleźć się w punkcie i rzeczywistości, którą przedstawiła Meyer.
Bohaterami jestem zachwycona. A szczególnie Iko. Niezwykle zabawna istota, która zdobyła moje serce i zapragnęłam mieć takową również przy sobie. Podobnie jest z księciem, który także znalazł miejsce w moim sercu. Cinder jest postacią niesamowicie ciekawą, tak samo, jak królowa Luny czy nawet doktor Erland. Na uwagę zasługuje również wątek Lunarów, który mam nadzieje zostanie bliżej przedstawiony w kolejnych tomach.
Zakończenie jest niezwykle intrygujące i już nie mogę się doczekać, kiedy dopadnę się do drugiej części, którą na szczęście mam. Jestem ciekawa, co będzie z Cinder i co będzie z tymi baśniowymi elementami. Co tym razem przedstawi Marisssa i w jaki sposób to zrobi. Czy będzie równie dobrze, jak zrobiła to w tej części? Tego dopiero dowiem się po przeczytaniu „Scarlet”, a już dziś polecam wam sięgnięcie po „Sagę Księżycową. Cinder” mając nadzieję, że będziecie równie zadowoleni z lektury.