Drogi Egmoncie, dzięki stokrotne za wydanie w Polsce "Cinder", która pod wieloma względami jest utworem oryginalnym i zaskakującym, czego nie można powiedzieć o większości wydawanych obecnie książek. Przede wszystkim zrobienie z takiej sobie bajki dla dzieci naprawdę wciągającej powieści dla młodzieży jest nie lada wyczynem. Tak samo noszenie nazwiska Meyer i niebycie posądzanym o konszachty z diabłem, który zrobił z wampirów brokatowe ciepłe kluchy. Brawa należą się autorce, zwłaszcza że "Cinder" to jej debiut literacki. Tymczasem Egmontowi należą się wyrazy szacunku za znalezienie tej genialnej książki w morzu gniotów oraz za wydanie jej w obłędnej oprawie przyciągającej wzrok (choć okładka mocno się brudzi i nie obyło się bez jej mycia - najlepiej byłoby ją chyba czytać w gumowych rękawiczkach).
A co mnie tak w "Cinder" zaciekawiło? Ano trzy elementy. Pierwszym jest bazowanie na historii Kopciuszka (czyż imię głównej bohaterki nie jest świetnym zabiegiem nawiązującym do tej bajki?) i stworzenie z niej czegoś oryginalnego, na pierwszy rzut oka lekko szokującego. Drugim elementem jest osadzenie fabuły w dalekiej przyszłości, w tym, co pozostało z Pekinu, a co za tym idzie, w kulturze azjatyckiej, którą ubóstwiam już od wielu lat. Trzecim elementem jest z kolei podjęcie ciekawego tematu ingerowania nauki i techniki w ludzkie ciało i przedstawienie androidów i cyborgów z innej strony niż to było pokazane w "Terminatorze".
Cinder mieszka w Nowym Pekinie razem ze swoją macochą, przybranymi siostrami i androidką o imieniu Iko. Jest najlepszym mechanikiem w mieście i trudni się naprawianiem awiarów (takich samochodów przyszłości) i androidów. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie była cyborgiem z metalową ręką i nogą, co wywołuje u niej wstyd i rozczarowanie. Cinder nie zna swojej przeszłości, bo nie pamięta niczego sprzed operacji, która zmieniła ją w maszynę. Pewnego dnia poznaje księcia Kaito, syna cesarza Nowego Pekinu, lecz sielanka nie trwa długo, ponieważ Adri, jej wstrętna macocha, zgłasza ją do programu badawczego, którego celem jest wynalezienie antidotum na chorobę zwaną letumosis. W politykę Unii Ziemskiej coraz bardziej mieszają się Lunarzy z ich królową Levaną na czele, wykorzystując swoją wiedzę o chorobie, by zmusić księcia do podjęcia trudnej decyzji. Od tej pory życie Cinder przewraca się do góry nogami, lecz o tym z powodzeniem możecie już poczytać sami - a zapewniam Was, że po stokroć, a nawet tysiąckroć, warto.
Niestety, książka jest srodze wciągająca, a jej objętość wystarczy zaledwie na jeden dzień lektury. Nie da się jej oszczędzić na dłużej, ponieważ dopracowana przez autorkę fabuła nie pozwala się od niej oderwać nawet w celu wizyty w toalecie. Muszę przyznać, że Marissa Meyer podjęła na tyle oryginalny temat, by zaciekawić nim nawet najbardziej sceptycznego czytelnika, w tym mnie, uważającą się raczej za mało zainteresowaną bajkowymi motywami. Czytając tę powieść, nie zwraca się jednak uwagi na podobieństwa do Kopciuszka, ponieważ Cinder ma inną osobowość, a jej historia jest znacznie ciekawsza od pierwowzoru.
Jedynym minusem jest swoista przewidywalność w pewnym momencie fabuły. Nawet największy ignorant zdołałby się domyślić już w połowie książki, kim tak naprawdę jest Cinder, mimo że jednoznaczna odpowiedź na to pytanie pojawia się dopiero na ostatnich stronach powieści. Z pewnością jest to odrobinę rozczarowujące, ale nijak nie ma to wpływu na odbiór tej niesztampowej historii.
Pierwszy tom "Sagi księżycowej" odznacza się oryginalnością, ciekawym tematem, świetnym charakterem Cinder i Kai'a, a także plastycznym, niezwykle obrazowym językiem, dzięki któremu oczami wyobraźni widzimy Pekin przyszłości. Nie potrafię doszukać się absolutnie niczego, co mogłoby zmienić mój zachwyt w zawód, poza wspomnianą wyżej przewidywalnością, która jednak w obliczu tylu zalet nie ma już znaczenia.
Czuję się zobowiązana, by ostrzec Was przed wpływem "Cinder". Otóż książka ta ma działanie płaczogenne. Końcówka doprowadziła mnie do łez i pewnie dlatego debiut Marissy Meyer będzie miał dla mnie szczególne znaczenie, bo nie ma zbyt wielu książek, które tak na mnie działają - do tej pory płakałam, czytając Harry'ego Pottera i parę innych tytułów, ale ten również wywarł na mnie spore wrażenie i z pewnością na długo pozostanie w moim sercu. I z pewnością wiele razy do niego wrócę.
Jeśli szukacie książki, która oczaruje Was mnogością tematów, pięknem języka i fabuły, wartką akcją, swego rodzaju baśniowością, która zapadnie Wam w pamięć, nie wahajcie się i sięgnijcie po "Cinder". Jak wiecie, w dzisiejszych czasach oryginalność i talent są w cenie.
Kopciuszek-cyborg i jej utalentowana twórczyni znakomicie wpisują się w ten schemat.
Ocena: 5,5/6