Bohaterem powieści Ferrisa jest nowojorski dentysta, Paul O'Rourke, który ma gabinet na Park Avenue na Manhattanie (świetny adres!), pracuje sześć dni w tygodniu, w czwartki do późnego wieczoru, zarabia kupę pieniędzy, i przechodzi kryzys wieku średniego: zastanawia się nad sensem wszystkiego tego co robi i myśli, że zmarnował życie.
Pierwsza część książki to utyskiwanie O'Rourke'a nad swoim, udanym w sumie, życiem, totalna krytyka Nowego Jorku, Ameryki, religii i czego tam jeszcze. W sumie nic nowego, ale jest tam parę smacznych cytacików, nie mogę się oprzeć, aby ich nie przytoczyć: „Nie ma lepszego miejsca do życia niż Nowy Jork. Są tu najlepsze muzea, teatry i kluby nocne, najlepsze rewie, burleski i imprezy z muzyką na żywo, no i najlepsza na świecie kuchnia. Już dzięki samej ofercie win imperium rzymskie to przy Nowym Jorku smętne kansaskie zadupie. Tutejsze atrakcje są wprost niewyczerpane. Kto jednak ma czas z nich korzystać, gdy wszyscy się zaharowują, żeby na nie zarobić?” Lub: „Kościół rzymskokatolicki to wstyd dla ludzi i obraza dla Boga, ale oferuje wysoce sformalizowaną mszę, kilka świętych miejsc pielgrzymkowych, najstarsze pieśni, najbardziej imponującą architekturę i całą masą ceremonii towarzyszących przyjściu do kościoła. To wszystko razem sprawia, że stajesz się jednym z braci.” Są też ciekawe i śmieszne rozważania dentystyczne, w każdym razie warto czyścić zęby nicią...
Z drugiej strony trochę się to ciągnie w pierwszej części, na przykład rozbudowane rozważania o drużynie bejsbolowej Red Soxs jakoś mało mnie interesują. Potem zaczyna być trochę ciekawiej, bo ktoś naszemu bohaterowi kradnie tożsamość internetową: stronę firmy, facebooka, twittera. Człowiek podszywający się pod doktora wypisuje różne dziwne rzeczy, a O'Rourke nie ma właściwie żadnych możliwości prawnych przerwania tego procederu. A potem to już mamy zjazd w dół, nieciekawie jest, nasz bohater kompletnie zagubiony, dziwni ludzie wokół niego, dziwne rzeczy się dzieją. Mamy rozważania na temat wiary, ateizmu, antysemityzmu, wymarłych ludów. Nudy na pudy
W sumie pomieszanie z poplątaniem, niby napisane to warsztatowo dobrze, ale jakoś tak bez celu, przesłania, chaotycznie i dziwnie. Doczytałem do końca z dużym trudem.