Dajecie drugie szanse autorom, w momencie gdy ich pierwsza książka nie przypadła Wam do gustu? Ja przeważnie tak, ale musi minąć trochę czasu nim sięgnę po kolejną pozycję danego autora.
I tak właśnie było w przypadku „Anniki”. Moje pierwsze spotkanie z twórczością Alicji Skirgajłło nie należało do udanych. „Trapped” to była jedna z gorszych książek, na jakie udało mi się trafić w 2020 roku. Te pszczółki… aniołki… nieee, wole sobie tego nie przypominać. Pomyślałam wtedy, że jednak twórczość autorki nie jest dla mnie i odpuściłam ją sobie. Jednakże gdy w zapowiedziach zobaczyłam „Annikę”, a do tego bardzo dobre rekomendacje osób które obserwuje na IG, pomyślałam - a co tam, może akurat drugie podejście będzie bardziej udane, tym bardziej, że przekonały mnie zachwyty co poniektórych osób. I jak myślicie? Czy tym razem byłam usatysfakcjonowana lekturą?
Otóż po raz kolejny utwierdziłam się w przekonaniu, że jednak twórczość pani Alicji mi nie odpowiada. I choć tak samo jak w przypadku „Trapped”, pomysł na fabułę był, tak z wykonaniem jest już dużo gorzej. Na szczęście w tej książce zdrobnienia nie rzucały mi się tak bardzo w oczy ( chociaż początkowe nazywanie głównej bohaterki „dziewicą” powodowało u mnie irytację i nagminne wywracanie gałek ocznych ku górze). Kim jest nasza tytułowa „Annika”? Otóż aby za bardzo się nie rozpisywać, napiszę tylko, że jest to dziewczyna, która początkowo była grzeczna, a potem wstąpił w nią szatan. Trzymana przez większość życia pod kloszem, idzie na studia (oczywiście w tajemnicy przed ojcem tyranem, zamiast na prawo idzie na mechanikę - wiedząc, że gdyby tatuś się dowiedział, powyrywałby jej nogi z … ). I na tych studiach zaczyna używać życia. Oczywiście na kierunku na który się wybrała jest rodzynkiem, więc już na dzień dobry nie będzie miała lekko. Ale tam spotyka jego… i ich pierwsze spotkanie nasunęło mi na myśl, że to nie będzie dobra lektura….
Przymknęłam oko na to „ciekawe” rozpoczęcie znajomości. Jednakże im dalej tym zachowanie poznanego „amanta” było coraz bardziej bezsensowne. Momentami zastanawiałam się czy nie miał on rozdwojenia jaźni. I pomimo tego, że w dalszej części książki co nieco zostało wyjaśnione, tak niesmak we mnie pozostał. Główna bohaterka Annika przechodzi tak wielką przemianę, robi są całą masę tatuaży, kolczyki wszędzie gdzie popadnie, a do tego po rozstaniu z chłopakiem popada w tak wielką rozpacz, że mężczyzn zaczyna traktować jak zabawki, przeważnie wykorzystuje ich do jednonocnych zabaw (gdzie w połowie książki twierdzi, że ona „nie sypia z byle kim!” - no ale może pijana była przy każdym, nie wnikam ). Poza tym tyle rzeczy, ile przytrafiło się Annice, to jest po prostu nie do pomyślenia! Najpierw Matt, z rozdwojeniem jaźni, potem tyran tatuś, który też miał nie po kolei w głowie i Colin - facet, który nie chce się wiązać, ale później szybko zmienia zdanie… ehh i wystarczyło tylko w końcu wyrwać się spod klosza… Dla mnie było tego zdecydowanie za dużo. Spodziewałam się też nieco więcej motoryzacyjnych smaczków w tej historii, a nie tylko rozchwianego życia głównej bohaterki. No ale niestety, nic z tego tutaj nie otrzymałam. Nic ta dziewczyna z tej mechaniki nie wyniosła, nic.. :P
Jeszcze wiele innych „smaczków” mogłabym tu przytoczyć, ale nie chce za dużo Wam zdradzać, bowiem może ktoś z Was będzie chciał tę książkę przeczytać! Ja, po raz kolejny, jestem rozczarowana poznaną historią spod pióra autorki i raczej odpuszczę sobie czytanie innych jej książek. Doskonale zdaje sobie z tego sprawę, że są osoby, którym ta książka podobała się ogromnie i oczywiście ja to szanuje. Nie każdy musi wszystko lubić i nie każdemu wszystko się musi podobać.