Muszę się do czegoś przyznać. Uwielbiam obyczajówki i romanse, a kiedy te dwa gatunki łączą się ze sobą w jedną całość, do szczęścia nie potrzeba mi niczego więcej. To takie moje „guilty pleasure”. Gdy więc pojawiła się okazja do zrecenzowania „W cieniu magnolii” Anny Płowiec, nie miałam żadnych wątpliwości. Musiałam ją przeczytać! Jednak nie spełniła ona moich oczekiwań, co stwierdzam z bólem, bo nie lubię, gdy książka mnie rozczarowuje.
Główną bohaterką jest Alicja, piękność o jasnych długich włosach oraz o szarej i nijakiej osobowości. Kiedy po około dwudziestu latach w drzwiach jej krakowskiego mieszkania staje Jan, niespełniona miłość sprzed lat, kobieta nie ma pojęcia, co zrobić z nieoczekiwaną dla niej sytuacją. To zresztą nic nowego. Alicja nie ma pojęcia, co zrobić i jakie decyzje podjąć przez większość książki. Właściwie gdyby nie jej najbliższa przyjaciółka, a potem córka (tutaj popełniłam świadomy spojler), Alicja tkwiłaby w marazmie swoich uczuć, niczym łyżka w zbyt gęstej zupie. Początkowo chciałam zatytułować tę recenzję „Decyzja podjętych decyzji”, ale zaraz się zreflektowałam. Przecież bohaterka nie podejmuje sama żadnych decyzji. Przepraszam, podjęła jedną i to złą, o rozstaniu z Jankiem. Zastraszona przez ówczesnego narzeczonego, przystojnego, lecz nieczułego drania, postanawia urwać kontakt z mężczyzną, który był zapewne jedyną miłością jej życia. Tak po prostu, niby w trosce o życie i zdrowie Janka, pozwala mu wyjechać do Stanów, z myślą o tym, że prawdopodobnie nigdy więcej go już nie zobaczy.
Alicja po prostu nie umie podjąć samodzielnie żadnej dobrej decyzji. Danka, jej przyjaciółka, wciąż popycha ją do działania. Dzięki Bogu, że pojawiła się w tej książce, bo inaczej nie umiałabym chyba przez nią przebrnąć. Głównej bohaterki zwyczajnie nie polubiłam. Gustuję raczej w bohaterach, którzy są „jacyś”, a Alicja jest dla mnie „nijaka”. Taka szara myszka, zamknięta we własnym mieszkaniu, a także w sercu, które od lat należy do faceta, o którego nie umiała walczyć. Autorka zaznacza wprawdzie, że i Janek nie walczył o tę miłość, ale jak można walczyć o coś, co ktoś z góry przekreśla?
Ponadto książka jest przepełniona takimi „zapychaczami” tekstu, jak niekończące się opisy posiłków i strojów Alicji, które nic nie wnoszą do fabuły. Również dialogi są tutaj „takie sobie”. Czasem miałam wrażenie, że bohaterowie rozmawiają ze sobą o niczym. Ot, tak po prostu, żeby wypełnić pustą kartkę. Złapałam się na tym, że parę razy moja irytacja wzięła górę, podczas lektury i sama do siebie powiedziałam „bla bla bla”, nie mogąc się doczekać, żeby strona, rozdział, wreszcie książka się skończyła.
Książka Anny Płowiec zwyczajnie mnie wynudziła. Nie umiem jej zarekomendować.