Jak się już w coś wkręcę, to na amen. Szczególnie tyczy się to książkowych serii, wobec których mam szereg wymagań. Po pierwsze, musi wabić genialną fabułą i samym klimatem, a bohaterowie nie mogą być tylko "papierowi". Po drugie, nie może nudzić; nie ma nic gorszego, niż skakanie po akapitach w nadziei, że trafi się na jakiś fajny fragment. Po dwudzieste, ma się do mnie przykleić, a nie bym odkładała ją co pięć minut, by po chwili otworzyć z nadzieją, że w tm czasie bohaterowie zdążyli się ogarnąć i wziąć do roboty. Po pięćdziesiąte piąte, nie może być przegadana... Jak na chwilę obecną Lara Adrian i jej "Szkarłat północy" dzielnie utrzymują poprzeczkę.
Tym razem bohaterem powieści jest jeden z wojowników Lucana, Dante. Ten niezwykle przystojny i ekstremalnie pociągający wampir ceni sobie życie kawalerskie, dzięki czemu może gustować w najróżniejszych uciechach, jakie mają mu do zaoferowania chętne Karmicielki. Odkąd przystał do organizacji Lucana, całkowicie poświęcił się likwidowaniu Szkarłatnych, do tego stopnia, iż nie miał zamiaru wiązać się z jakąkolwiek Dawczynią Życia. Lecz podczas jednej z akcji zostaje ranny w wyniku wybuchu. Z jednej strony całkowity niefart, bo liczne rany na jego ciele mogą zabliźnić się tylko i wyłącznie dzięki nowej porcji świeżej krwi, a z drugiej strony los się w końcu uśmiechnął do Dantego... A raczej błysnął reflektorem po oczach. Dante schronił się w klinice weterynaryjnej i resztkami sił zdołał przytrzymać wyrywającą się Tess. Jednak kiedy jego rany się zabliźniły, a ciało zregenerowało, z przerażeniem odkrył, że słodka i niewinna pani doktor ma na ciele znak Dawczyni Życia. Więc święty związek krwi został już w połowie zawarty.
W tej części wojownicy są na tropie Karmazynu, czyli swoistego narkotyku, który wabi wampiry młodszego pokolenia, co w rezultacie sprawia, że stają się uzależnionymi od krwi Szkarłatnymi. Zakon rekrutuje agenta specjalnego Chase z bostońskich Mrocznych Przystani, który ma im pomóc w zbadaniu sprawy zniknięć młodych wampirów od wewnątrz. Ale szybko okazuje się, że Harvard, jak trafnie przezwał go Dante, nie działa całkowicie bezinteresownie.
Co ciekawe, to nie koniec fabuły. W przeciwieństwie do pierwszego tomu, powieść skupia się na dwóch bohaterach bractwa, z tym że Dantemu poświęcona jest ta większa część. Niemniej swoje pięć minut ma też Eliza, Dawczyni Życia z Mrocznej Przystani. Eliza jest wdową i zarazem szwagierką agenta Chase. Pięć lat temu straciła męża, a niedawno zniknął jej ukochany jedyny syn. Kobieta jest zdeterminowana, by szukać syna dniami i nocami, jednak wieści, jakie przynosi jej szwagier dobijają Elizę. I w tym momencie zjawia się przedstawiciel pierwszego pokolenia - Tegan. O dziwo ten oziębły, egoistyczny i całkowicie niemiły wojownik wyciąga pomocną dłoń w stronę Elizy. Łączy ich ból i cierpienie, którego żaden z wojowników i ich dam nie doświadczył.
Można powiedzieć, że pierwszy tom to tylko zalążek tego, co możne nas spotkać w kolejnych tomach. Odnoszę wrażenie, iż autorka nieźle rozkręciła się z tematem. Pierwszy tom nie był tak głęboki, a intrygi nie aż tak przemyślanie i pisane z rozwagą. Karty odkrywane są po kolei, a smaczna tajemnica Karmazynu i jego twórcy rozwija się z każdym rozdziałem. "Szkarłat północy" jest o niebo mocniejszy od pierwszego tomu. Weźmy na przykład Tess, panią doktor weterynarz, którą Dante nieumyślnie przywiązał do siebie. Jej historia życia nie jest usłana różami i tak jak bohaterka poprzedniego tomu, Gabrielle, musiała niejednokrotnie walczyć o przetrwanie. Jednak pewne elementy są mocniej napisane, przez co czytelnik głęboko współczuje młodej kobiecie, która niejednokrotnie musiała się borykać z demonami przeszłości.
Odnoszę wrażenie, że Adrian stała się odważniejsza w tym tomie. Opis scen erotycznych jest bardziej wyszukany, fabuła mroczniejsza, a słowa barwne, acz nie do końca estetyczne. W "Pocałunku o północy" autorka chciała przyciągnąć czytelniczki spragnione głębokiego, mrocznego romansu, natomiast w kolejnej powieści pokazała, na co ją naprawdę stać. Już nie musi nikomu niczego udowadniać, piszę to co chce i jak chce, a słownictwo, jakie używa w tekstach, jednych może razić, a innym spodoba się do tego stopnia, iż pozostaną wiernymi fanami książki.
Tym pierwszym wymaluję krzyżyk na drogę, bo następne tomy tylko potwierdzają moje przypuszczenia.
Pani Adrian to bezwzględna wampirzyca, która niejednokrotnie wystawi swoje czytelniczki na próbę cierpliwości.