Całkiem niedawno pisałam o piekle. Tym razem też będzie o tym jakże ciekawym zakątku na Ziemi (czy raczej pod nią ;). Nie wiem, albo to ja upodobałam sobie to piekło, albo ono mnie. A może to coś znaczy? ;> W każdym razie, w Los Diablos jest chyba o wiele ciekawiej, a przede wszystkim – cieplej. Znajdujące się gdzieś pod nami miasto do złudzenia przypomina Florydę, bo i plaża jest, i morze, ptaszki śpiewają, rosną palmy… W dodatku wszystko jest za darmo. Nigdzie nie słychać żadnych jęków potępionych dusz, wrzasków rozpaczy czy innych tego typu koncertów. Choć nie wszyscy się tu kochają, żyją zgodnie pod wodzą samego Lucyfera, chodzą na imprezy i romansują. Cud, miód i krakersy…
Wiktoria jest młodą dziewczyną, która studiuje i właściwie ma całe życie jeszcze przed sobą. Wróć! Miałaby, gdyby pewnego wieczoru nie została zamordowana… Ot tak, jakiś koleś postanowił zadźgać ją nożem i zostawić w parku. A to, wbrew pozorom, było zarazem końcem jak i początkiem życia dziewczyny. Podczas targu o jej duszę, właściwie nie wiadomo dlaczego, Wiki decyduje się pójść do piekła, gdzie, jak się później okazuje, ma przydzieloną posadę na stanowisku.. diablicy. Nieświadoma tak zwanego drobnego druczku, podpisuje umowę na 66 lat, po czym zostaje jej przydzielona moc, służbowe mieszkanie i… opiekun. Diabelnie przystojny opiekun… Niestety śmierć wiąże się też z pewnymi utrudnieniami. Wiki nie może pokazywać się na powierzchni, bo przecież nie żyje. Ale ona nie ma zamiaru rezygnować ze swojego normalnego życia i wymyka się z Los Diablos, chodzi na zajęcia i umawia się z Piotrusiem, w wolnym czasie wykonując swoją pracę. Wydawałoby się, wszystko ładnie, pięknie, ale po pewnym czasie okazuje się, że Wiktoria wcale nie trafiła do piekła ot, tak sobie, a jej zabójstwo też zostało z góry zaplanowane. Tylko przez kogo..?
„Ja, diablica” jest naprawdę przesympatyczną powieścią. A fantastyczna książka z wartką akcją, interesującą fabułą, sympatycznymi bohaterami i dużą dawką humoru to jest właśnie to, co tygryski lubią najbardziej. Na samym początku nic nie wskazywało na to, że będę bawiła się aż tak dobrze, ale pani Katarzynie udało się poprawić mi parszywy humor i to na kilka dni. Bo mamy tu zarówno komizm słowny jak i sytuacyjny, dialogi i działania bohaterów, choć czasami pozbawione sensu, doprowadzają do śmiechu właściwie co chwilę, a każda przeczytana strona wzmaga ból brzucha, wywołując u czytelnika wybuchy śmiechu bądź szaleńczego chichotania, ewentualnym osobom towarzyszącym podpowiadając, kogo w następnej kolejności należałoby wysłać do wariatkowa. Chyba po raz drugi zaczęłam błogosławić moją chorobę lokomocyjną, bo inaczej w autobusie najpewniej siedziałabym na podłodze. A tak czytałam sobie w domu i tylko rodzinka spoglądała na mnie nieufnie.
A ci bohaterowie… Moim zdaniem byli oni tacy bardzo… żywi, jeśli można tu użyć tego określenia. Te barwne postacie, całkowicie się od siebie różnią, obok wachlarza zalet posiadają też wady i w ogóle są strasznie sympatyczne. Wiktoria to zakochana w pewnym panu młoda dziewczyna, uparta, zawsze stawiająca na swoim, której śmierć przeszkodziła w niecnym planie podbicia serca wcześniej wspomnianego pana i która za wszelką cenę ma zamiar dowiedzieć się, dlaczego i przez kogo właściwie została wpiekłowzięta. Beleth to taki typowy podrywacz, startujący do Wiki, jak to diabeł, diabelnie przystojny, pociągający, a do tego czuły, opiekuńczy, po prostu ideał. Azazel – no tak… kolejny mieszkaniec Los Diablos, knujący przeciwko Lucyferowi, planujący rewolucję w piekle, widzący siebie zawsze na najwyższych stanowiskach. Ponadto w mieście możemy spotkać Śmierć, które tym razem jest rodzaju nijakiego, moherową babcię, Kleopatrę, Cezara, Napoleona i inne tego typu postaci. Wszystko to wymieszane razem daje naprawdę niezłą zgraję, która lubi imprezy. Oj, lubi…
Zapewniam, że tę książkę warto przeczytać. Tutaj nie ma żadnych wymagań wiekowych, wykształceniowych czy czegoś innego. Myślę, że wszyscy będą bawić się przy niej równie dobrze. Może ci bardziej wymagający doszukają się tu jakichś błędów, niedomówień czy kiczu, ale to ani trochę nie przeszkadza w tym, aby czytając książkę, po prostu trochę się rozerwać. A także dowiedzieć się czegoś ciekawego. Bowiem po przeczytaniu „…diablicy”, jesteśmy bogatsi w wiedzę na temat tego, skąd się na świecie wzięły komary i dlaczego roznoszą malarię, kto sprowadził na Ziemię epokę lodowcową, czyim wymysłem były mamuty i z czyjej winy te włochate zwierzaki wyginęły, oraz kto lubi koty i w co zagrać ze Śmiercią, żeby wygrać. „Ja, diablica” zapewnia może dwa wieczory wspaniałej zabawy i rozrywki, a na samo wspomnienie opisywanych w niej wydarzeń na twarzy rozkwita szeroki uśmiech. I to jest właśnie lektura idealna na zbliżającą się już niestety wielkimi krokami zimę, na chłodne, ponure wieczory, kiedy to nie wiadomo, co ze sobą zrobić. Polecam gorąco! ; )