Dużo narzekamy. Na rząd, młodzież, dzieciaki hałasujące w autobusie i marzące po szybach, krzywy chodnik czy pogodę. Najczęściej po prostu na Polskę, którą sami tworzymy. Starsi marzą o powrocie do PRLu – może była wielka lipa w sklepach, można było dostać pałką przez łeb o byle co, ale wszystko trzymało się kupy. Młodzi często pragną wyrwać się w Świat – O! Takie Włochy, Norwegia czy USA, tam się rozwinę, z miejsca będzie bajka. Krzykacze komentują każdą wpadkę, cisi działają konsekwentnie, bez zbędnych uwag. Życie płynie, każdy myśli że ma najgorzej, że Polacy ród przeklęty jeszcze się za czerwoną kiecką chowa, choć już dawno jest pogryziona przez mole. Swojego czasu takie myślenie wydawało mi się historyjką utkaną na potrzeby danej kampanii wyborczej, usprawiedliwienia własnego lenistwa oraz pretekstem do plotek dla starszych panienek w moherowych beretach, co to nie jedno już w życiu widziały.
Jednakże im więcej człowiek czyta, tym bardziej mu się przejaśnia. Fakt, że chłonę punkt widzenia autora, nie przeszkadza w doszukiwaniu się prawdy w napisanych słowach – tym bardziej, gdy treść jego opowieści, łączy się w spójną całość z podaniami zasłyszanymi od osób trzecich. Ostatnio temat pokomunistycznej Polski z lat (data zakończenia komunizmu)(komunistycznej też, ale o wiadomości z tego okresu w moim przypadku trudno) bardzo mnie interesuje. Jaram się tym, jak mówi młodzież. W końcu to okres czasowo dużo bardziej nam bliski, niż II Wojna Światowa, a mimo to błądzi po otchłani niepamięci. W szkole wolą nam przez dziesięć lat powtarzać o Starożytnej Grecji, niż poświęcić chwilę Polsce – póki byli komuniści przy stołkach nie wymrą, czarna dziura będzie rosnąć. Mam nadzieję, że wystarczy poczekać jeszcze te dwadzieścia lat. Teraz możemy smakować przystawki, w postaci „rozliczeń”, próby sprawdzenia co poszło nie tak, cóż sprawiło, że sen o złotej demokratycznej Rzeczypospolitej pękł, jak bańka mydlana.
Takiego zabiegu podejmuje się Bronisław Wildstein w zbiorze opowiadań „Przyszłość z ograniczoną odpowiedzialnością” – akcją może nie powala, ale daje co nieco do myślenia. Pisarz, publicysta, dziennikarz, jednym słowem autor, po raz pierwszy przykuł moją uwagę powieścią „Doliną Nicości”, w której również rozlicza się z komunistyczną przeszłością, wciąż będącą rakiem w organach naszego państwa. Do podobnych odkrywczych wniosków, doszedł też Jan Polkowski w „Śladach krwi”. Obydwie powieści traktują o byłych, biednych działaczach na rzecz wolności, którzy nie wyrośli ze swoich marzeń, mają sieczkę w głowie, czekają na cud. Cud się zdarza, dostają nie wiadomo skąd kupę kasy i wkręcają się w bogate towarzycho dzisiejszej Polski. Dodam, że w każdej z nich bohater jest dziennikarzem, który nie może uwierzyć, że komuna tak naprawdę wciąż trwa, byli służbiści dalej rządzą krajem, a demokracja to tylko zasłona na oknach ich brudnych interesów. Zdarzyło mi się czytać jeszcze parę takich utworów, które można katalogować pod tabliczką „Na jedno kopyto” – ile człowiek ma czytać o dziennikarzach, ich super pięknych kochankach, wrednych żonach i jedynej wiernej kobiecie która nigdy ich nie opuści – wódce?
Dlatego też cieszę się, że w „Przyszłości z ograniczoną odpowiedzialnością” Bronisław Wildstein poświęcił trochę uwagi ludowi. Biednemu, wyjeżdżającemu za chlebem, pragnącemu się dorobić. Oczywiście nie opuścił dziennikarzy, jednakże nie pochłonęli oni wszystkich kart zbioru, czego początkowo bardzo się bałam – strach przed nudą, jest groźniejszy niż przed czyhającą za rogiem sesją.
Jak już wspominałam wyżej, fani akcji, sensacji i prędkości kochanej przez kangury będą zawiedzeni. Ja byłam. W większości opowiadań akcja toczy się głównie wokół światka politycznego i związanego z nim szujostwa. Przypomina to trochę zabawę dzieci, gdzie główną zdobycz świadczącą o statusie stanowi większa ilość zielonych liści. Dla szaraczka takiego jak ja, taka rzeczywistość to czysta abstrakcja, wywołująca ironiczny uśmiech tudzież wątłe parsknięcie.
W „Przyszłości z ograniczoną odpowiedzialnością” Bronisław Wildstein poniekąd stara się nam pokazać błędy poczynione po rozpadzie komunizmu: wyciszanie spraw ubeków z kasą, chwiejność charakterów młodych walczących, brak strategii na przyszłość, szum i chaos, pogoń za złotówką, brak jaj bądź też ich wielki przyrost zwany chamstwem oraz wiele innych zagadnień, na których opiera się dzisiejsza Polska. To także sieć małych przemyśleń z serii „co by było gdyby” – czy kraj nasz, do którego tak tęsknie wzdychał Mickiewicz byłby oazą spokoju i dobrobytu, gdyby nie kler, demokracja czyniona na komunistyczną modłę, wyzysk maluczkich i chamstwo oraz nienapasione ryje rządzących? Trudno powiedzieć. Zapewne tak, jednakże o tym nigdy się nie dowiemy. Wildstein pokazuje również, jak wielkim złem jest bierność, w stosunku do losów noworodzącej się „wolnej” Polski, oporne działanie, czekanie na „lepszy moment”, który nigdy nie nadejdzie. Autor pokazuje, jak bardzo zawiódł się na swoim narodzie, cierpi, żyjąc ze świadomością, że jego marzenia, tak jak tysięcy innych ideologów poszły w diabły razem z komunistami – choć ich cień jeszcze się czai w ciemnych zaułkach naszej świadomości.
Niestety Bronisław Wildstein nie daje nam odpowiedzi na pytanie: Co z tą Polską i jak to zmienić? Pozostaje mu zgryzota i narzekanie, tak charakterystyczne dla praktycznie każdego Polaka. Dlatego też książkę tę polecam tym, którzy wiodą podobną egzystencję straconego działacza lat PRLu, któremu wolna Rzeczpospolita, zamiast glorii chwały przyniosła wszy i drobny łupież. Również młodzi gniewni mogą coś z niej wynieść – kawałek historii swoich rodziców, klimatu jakim żyli, zrozumienia dla ich myślenia i biadolenia oraz krytyki dla tych, którzy wyzwolili kraj z ruskiej niewoli.
Wiem, że autor miał dobre intencje, jednakże na nich samych poczytnej lektury nie da się zbudować. Jak na mój gust zbyt mdło, idąc tym tropem Bronisław Wildstein zbioru nie doprawił: za mało soli, pieprzu i wabika, który przyciągnie rzesze czytelników. Tym, którzy lubią gmerać w otchłani komunistycznej przeszłości „Przyszłość z ograniczoną odpowiedzialnością” powinna wpaść w ręce, choć horyzontów nie poszerzy, bardziej utwierdzi w przekonaniu, że beznadzieja krąży wokół nas.