Doszłam do wniosku, że z coraz większym trudem przychodzi mi pisanie recenzji pozytywnych. Ta wręcz galopująca niemożność wypowiadania się pochlebnie o czytanych przeze mnie książkach, zaczyna mnie po prostu irytować.
Stare, praindoeuropejskie prawo głosi, że książki nie należy oceniać po okładce, inna zasada mówi natomiast, że zawsze, ale to zawsze należy zwracać uwagę na tekst napisany małym drukiem. Do tego dodałabym jeszcze jedną: pamiętaj człowieku, jeśli blurb głosi, że będziesz czytał książkę „intrygującą (…) o wyjątkowo dynamicznej akcji” możesz być pewien, że jest to wprost proporcjonalnie odwrotne do tego, co faktycznie zawiera jej treść.
Jak owe trzy zasady mają się do powieści Karen Robards? Otóż „Pościg” został przeze mnie wzięty na tzw. warsztat, ponieważ: a)zapomniałam dokładnie przyjrzeć się okładce, która zawierała powyżej przytoczoną adnotację, tym samym b)zbagatelizowałam tekst pisany małym drukiem i na koniec c)dałam się zrobić w kobyłę osobie od marketing odpowiedzialnej za pisanie not .I tak oto miałam okazję spędzić wieczór z powieścią, z gatunku „bieg do łóżka z przeszkodami”, która zarówno ceną, jak i poziomem infantylności i absurdalności, zawstydziłaby niejednego harlequina.
Dwudziestoośmioletnia, wyglądająca na piętnastoletniego podlotka Jessica Ford, jest prawniczką prestiżowej kancelarii ściśle współpracującej z Białym Domem. Pewnego wieczoru na polecenie swojego przełożonego Johna Devenporta, którego wypity alkohol chwilowo pozbawił władzy w nogach, Jess ma odebrać z jednego z hotelowych barów biesiadującą w nim incognito panią prezydentową. Po wybitnie nerwowej i pełnej napięcia konwersacji, pierwsza dama wsiada w końcu do wozu i z piskiem opon rozpoczyna się ucieczka przed śledzącymi ją tajniakami. Jazda w siną dal kończy się jednak dla pasażerów limuzyny tragicznie- z czterech jadących w niej osób przeżywa tylko atrakcyjna Jess. Odnaleziona w wysokiej trawie przez przeprzystojnego tajniaka Marka Rayana, któremu przydzielono prowadzenie sprawy, dziewczyna, zostaje przewieziona do szpitala, gdzie już na drugi dzień stacza morderczą szarpanino- walkę z nieznanym napastnikiem (może sobie na to pozwolić, ponieważ po wypadnięciu z pędzącego auta, ma tylko lekkie zadrapania). Wkraczający do akcji agent Rayan wie już, że sprawa jest bardziej śmierdząca, niż się dotychczas wydawało oraz, że poszkodowana nie maluje paznokci u nóg, co działa pobudzająco na jego erotyczną wyobraźnię…
Jessica obdarzona przez opatrzność nie tylko „rodzinką z piekła rodem” ale także niezwykle „przenikliwym” i „analitycznym” umysłem (bardzo proszę o nie bagatelizowanie w tym przypadku ironicznego cudzysłowia) dochodzi do wniosku, że katastrofy samochodu pani Cooper nie można nazwać nieszczęśliwym wypadkiem oraz, że komuś bardzo zależy na jej milczeniu. Dodatkowo szef, do którego Jess wybiera się w eleganckim kostiumie i szpilkach w tydzień po wypadku (…!), żeby podzielić się z nim swoimi domysłami, próbuje ją zabić, po czym popełnia samobójstwo skacząc z okna piętnastego piętra, jego asystentka natomiast ginie potrącona przez samochód (co do tego, że obie postaci nie żyją Jessica ma przez jakieś czas pewne wątpliwości, po których rozwianiu przechodzą dziewczynę standardowe… ciarki…). Jak nietrudno się domyśleć z opresji ratuje ją dzielny Mark, który po prostu czuł, co może się święcić. Niebezpieczeństwo nie oddala się ani o krok. A to dopiero wstęp do tego, co ma się jeszcze wydarzyć …
„Pościg” jest książką, której konstrukcja jest analogiczna do konstrukcji przysłowiowego cepa. W dodatku cepa, którego „projektant” nie zdaje sobie sprawy z faktu, że w tekście literackim logiczne powiązanie przyczynowo- skutkowe wątków jest bardziej niż mile widziane. „Karen Robards jest (podobno- wtręt mój ) autorką ponad trzydziestu powieści, z których wiele trafiło na listy bestsellerów.” Szczerze? Zarówno język jakim posługuje się autorka, brak zachowania jakiejkolwiek logiki w przypadku konstruowania większości sytuacji, szablonowe i wysoce prymitywne wykorzystanie schematu „biegu do łóżka z przeszkodami” , stworzenie postaci, które z założenia miały być wykreowane „na serio”, ich biografie przeładowane dramatyzmem dosłownie cuchną infantylnością na odległość. Karen Robards wytworzyła książkę, która pod żadnym względem, zarówno wątku miłosnego, jak i kryminalnego nie zawiera w sobie choćby minimum polotu, fabuła zniesmacza swoją łopatologicznością. Dodatkowo stwierdzenie iż jest ona "jedną z najciekawszych przedstawicielek literatury kobiecej” uważam po przeczytaniu „Pościgu” , za wyjątkowo nieprzyzwoite i niesmaczne wręcz nadużycie urągające autorkom, których twórczość prezentuje sobą literacki poziom a nie tylko wydawniczy nakład. Zamiast suspensu i romansu Robards serwuje ciarki przebiegające po plecach głównej bohaterki, jako apogeum jej przerażenia i bieg przez kilka trupów konkretnie wyznaczonych zawodników do genitalnej mety.
Z takiego pościgu nie śmieje się już koń, ale całe stado.