"Znaleziona" to książka, przy której miałam wiele zawirowań. Najpierw okazało się, że prośba o adres do wysyłki wpadła mi do spamu, później był problem z kurierem i ostatecznie przyjechała do mnie... no, kurczę, z trzy tygodnie później niż mogłaby u mnie być! A to jedna z tych, na które czekałam niecierpliwie i, mimo że miałam już zaczęte kilka innych, to tę również musiałam, chociaż po kawałeczku czytać. A czy było warto?
Jednymi z serii, po które z chęcią sięgam są te, w których główny bohater jest detektywem, profilerem, czy agentem FBI. Jest jednak jeden warunek: ta postać musi być stworzona tak, żeby nie mieć wrażenia, że jest wymyślona na siłę, na potrzeby fabuły. Jeśli jednak jest wykreowana dobrze, to kolejne tomy czyta się z przyjemnością, wręcz się ich wyczekuje. Dlaczego o tym wspominam? Bo "Znaleziona" to pierwszy tom nowego cyklu, z detektyw Sheens na czele, więc musiałam sprawdzić, czy to będzie kolejna postać obok Tracy Crosswhite, obok Maggie O'Dell, które uwielbiam. Tak, to kobiety, a Sheens to mężczyzna, ale to nie znaczy, że moja sympatia na niego nie spłynie!
No i pierwsza sprawa, z którą mi, jako czytelnikowi przyszło się zmierzyć wraz z detektyw Jonah to taka, od której ja oczekiwałam mieszanki Agathy Christie z... kryminalnymi zagadkami! Tak, mówię o tym serialu! Dlaczego? Otóż lata temu, bo w 1983 roku kilkoro nastolatków wyjechało w wakacje na kemping. Jedna z nich wtedy zniknęła i nigdy jej nie odnaleziono. Dosłownie, przepadła, nie było nawet ciała, aby stwierdzić, że nie żyje. I teraz, trzydzieści lat po tych wydarzeniach nagle znajdują się zwłoki. Pech chciał, że tylko sześć osób mogło wiedzieć, że tam właśnie zostały ukryte. I tu zaczyna się ten motyw Christie. Mała grupka, małe pole manewru, śledztwo wokół tych osób. Tylko czy na pewno nie mogło być tam kogoś jeszcze?
Przez akcję brniemy powoli, co mnie w pewnym momencie doprowadzało do szału, bo zdecydowanie preferuję temp sprinterskie w thrillerach, ale tak było przez znaczną część powieści, a pod koniec rozkręciła się autorka tak, że nie mogłam nadążyć za jej tempem. Taki zabieg był zastosowany po to, żeby jeszcze bardziej czytelnika zaskoczyć rozwiązaniem, które jest pomysłowe i nietuzinkowe. Szczerze mówiąc, miałam wrażenie, że wiem co się stało i jak się to wszystko zakończy, a później moje przemyślenia zostały obrócone w pył. Miałam ochotę powiedzieć "puf! i zniknęła moja pewność siebie niczym Aurora na początku opowiadanej historii.
Ale to nie wszystko! Wspominałam o głównych bohaterach, których uwielbiam, jeśli wiem, że będę z nimi przez kolejne tomy serii i z tym tak właśnie będzie. Bardzo dociekliwi, zawzięty człowiek, jakim jest detektyw Sheens i co mnie ucieszyło, to nie kolejna postać z problemami, z uzależnieniami, tylko fantastyczny człowiek, który z powołania został detektywem. Jasne, pewnie różnie to z nim będzie, ale na dobry początek tej znajomości wiem już, że to jeden z moich ulubionych na tę chwilę.
I na koniec podpowiem, że owszem, to thriller, ale z wątkiem typowo kryminalnym. Znacie Cobena? Pewnie, większość czytelników, a tym bardziej miłośników thrillerów go zna więc jeśli lubicie jego powieści, to ta Wam przypadnie do gustu, gwarantuję. Bardzo podobny, powolny sposób odkrywania kart przed czytelnikiem i zmierzanie do rozwiązania, które może się wydawać oczywiste, a na końcu okazuje się zupełnie inne. Niepokój? Kurczę, jest wręcz okropnie przeszywający zupełnie inny niż podczas czytania czy oglądania horroru, a jednak sprawia, że człowiek spogląda czasem w ciemny las i czuje, jak by tam czaiło się zło.
Polecam! Świetny początek serii!
Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem W.A.B. :)