Jeżeli uczciwie rozdzielić ‘wiarę’ od ‘religii’, to da się prowadzić intersubiektywną dyskusję o mechanizmach, które wypełniają treścią drugie z tych pojęć. Można przyjmować zastany świat dogmatów i narracji historycznej zgodnie z ich lokalną wersją. Można też ‘rozejrzeć się’ po innych religiach, czy dostępnych ustaleniach pozbawionych wstępnych założeń wyrastających z wiary, by odważnie podjąć wyzwanie ‘sprawdzam’. Ukrywający się pod pseudonimem Leon Zen, to włoski badacz Nowego Testamentu (NT). W książce „Tak wymyślono chrześcijaństwo” pozbierał kluczowe fakty oferowane przez kanon biblijny, teksty wykluczone z oficjalnego korpusu, apokryfy, dostępne pisma pierwszych chrześcijańskich myślicieli, historyków żydowskich i łacińskich, przywołał elementy prawa mojżeszowego i rzymskiego, do przedstawienia intelektualnej oferty dla czytelnika. Jej istotę stanowi próba odczarowanie niepoprawnych przekonań o zdarzeniach z I. wieku n.e., które przez następne stulecia formowano pod potrzeby ludzkie. Pozbawiając chrześcijaństwo statusu religii objawionej, Zen prześledził kluczowe przekłamania różnej natury, wagi. Nieco w kilku miejscach się zagalopował, czasem zbyt oględnie przedyskutował stopień prawdopodobieństwa oferowanych czytelnikowi korekt. Wciąż jednak w wielu daleko idących konkluzjach przedstawił mocne argumenty.
Dość jednoznacznymi stwierdzeniami autor przekonuje, że tradycyjnie przekazywana wersja działalności publicznej Jezusa (jego motywacje i cele) była w dużej mierze projekcją Pawła z Tarsu, który z pierwotnego mesjanizmu jahwistycznego wyprowadził zbiór uniwersalistycznych zasad judeochrześcijańskich, które przez następne trzy wieki uformowały odrębną wiarę dogmatyczną. Sam Jezus był w tak skonstruowanej narracji zelotą esseńskim - członkiem powstańczej grupy, która dopuszczała się aktów terroryzmu wobec Rzymian i kolaborujących z nimi Izraelitów. Był właściwie Janem z Gamla (z rodu Machabeuszów) ukrzyżowanym za nawoływanie do rewolty przeciw zarządcom imperialnym. Wyrok na nim wydał nie Piłat, ale Witeliusz, prokonsul i prefekt Judei. Jeśli do tego dodam, że w I w n.e. podobno nie było Nazaretu, jako nazwy miejscowości (str. 31), to wyjdzie z tego formalne zaprzeczenie wielowiekowej tradycji. Pełnego potwierdzenie tych rewolucyjnych przekonań autora nie udało mi się jasno odtworzyć w ramach pobieżnego poszukiwania i wcześniejszych lektur. Tym niemniej siła zaprezentowanej argumentacji formuje sporo znaków zapytania. Uwypuklanie zasadniczych dla doktryny faktów, które od IV wieku budowały strukturę sformalizowanej religii, a które nie mogą być prawdą, napędza ‘sensacyjność’ książki. Obraz jaki wyłania się z interpretacji Zena zapewne niepełny, niepoprawny w detalach, czasem ‘naciągany’, ale wciąż możliwy, szczególnie gdy rozważa semantykę. Dość sprawnie przytacza językowe przykłady manipulacji aramejsko-starogreckiej, w której na przykład pojęcie 'barionà' odnoszące się w NT do Piotra, oznacza nie 'czyjegoś syna', ale "pozostającego poza prawem terrorystę, ukrywającego się partyzanta" (str. 44-45). Łącząc to z innymi faktami (niewspółmiernie liczną kohortę, która miała pojmać Jezusa, niepodobieństwo karania przez Rzymian człowieka za czysto religijne poglądy, niezgodne ze zwyczajem postępowanie Sanhedrynu, ...), pokazuje autor karkołomność przekłamania, które rozpoczął Paweł. Niewątpliwie pieczołowicie wydobyte nieścisłości (np. fakt, że 'mistrz', zgodnie z Prawem Miszny, musiał mieć żonę - str. 68) dowodzą intencjonalności procesu formowania podstaw wiary pod zamierzoną narrację. Czasem wychodzą w tej analizie braki w znajomości żydowskiej codzienności u skrybów (łacińscy 'korektorzy' kolejnych wieków czasem nie mieli tego świadomości, czasem postępowali świadomie - jak w przypadku zamieszania z kobietami o imieniu 'Maria' – str.280). Śledząc zmianę postrzegania Jezusa z bojownika przez etycznego reformatora ostatecznie do, poddanego deifikacji na kolejnych soborach pod patronatem cesarskim, Zbawiciela, zobligowani jesteśmy (jako przedstawiciele świata Zachodu łacińskiego) do zaakceptowania odpowiedzialności Żydów za przebieg Pasji. Nie jest przesadnie łagodzącym ogólny obraz fakt, że Zen nie do końca ma racje, gdy stwierdza, że żaden wyższy funkcjonariusz nazistowskich Niemiec nie był ekskomunikowany (*).
Niefachowcowi niełatwo odrzucić/poddać weryfikacji większość tez podanych w książce. Cześć wywodzonych z dekonstrukcji przekonań trudno falsyfikować, choć z drugiej strony zarówno intencje manipulatorów, jak i fakty przez nich podane mogły mieć jeszcze inny przebieg (niż przyjmuje NT czy Zen). Polscy tłumacze w wielu miejscach pozwolili sobie na ciekawe komentarze, czasem polemiczne. Z reguły doprecyzowują, rozjaśniają i przedstawiają inne perspektywy. Szkoda, że czytanie przypisów wymaga niemal lupy! Ostatecznie większość krytyki procesu formowania się chrześcijaństwa musi stanowić podstawę do sceptycyzmu wierzących. Uważni obserwatorzy powinni co najmniej popaść w dezorientację. Z jednej strony w ostatnich wiekach sobory rozbudowywały ‘certyfikat’ poprawności NT głosząc, że kanon jest natchnionym boskim tekstem (sobory: florencki, trydencki i watykański z 1870). Z drugiej Jan Paweł II przyznał, że przez wieki nanoszono poprawki (str. 258-259). Niemal całkowicie zniszczono dzieła Porfiriusza, brakuje kluczowych fragmentach dziejów Józefa Flawiusza, krytyki Celsusa są jedynie dostępne we fragmentach kontekstowych - w polemikach Ojców i Doktorów Kościoła. Wielowiekowy proces zacierania śladów, uciszania inaczej myślących chrześcijan pierwszych stuleci (zaetykietowanych jako heretycy) doczekał się tylko częściowego nazwania, opisania i rehabilitacji. Co gorsza, były te kroki z reguły wymuszone przez czynniki zewnętrzne. Ostatecznie nie ma pewności czy Watykan nie posiada dokumentów, które wydają się nieodwracalnie utracone dla badaczy biblijnej hermeneutyki. Zen cały ten proces zakłamania i odkłamywania zgrabnie opowiedział w trzech kolejnych rozdziałach nie szczędząc przykładów. Chyba powinno nas interesować, że w średniowieczu mnisi z Monte Cassino spreparowali tekst Flawiusza do bezpiecznej dla doktryny postaci (str. 273):
„(…) przepisali tekst oryginalny będący w ich posiadaniu, usuwając z niego jakiekolwiek odniesienie do Jezusa, który prawdopodobnie jest tam opisany jako przywódca zelotów i zbrojnej walki przeciwko Rzymianom. W miejsce to wprowadzono fałszywe Testimonium Flavianum jedynie po to, by wykazać jego istnienie. Po skopiowaniu dzieła zniszczyli oryginał, by ukryć oszustwo.”
Pierwszoplanowym kłopotem nie jest to, że coś tam może być o zelotach, ale to, że intencjonalnie dokonano oszustwa. Dopiero drugim elementem jest formalna treść utracona w wyniku tego procederu. Czy to ważne? Dla religii na pewno. A dla wiary konkretnego człowieka? Zapewne warto dla takich myśli przeczytać „Tak wymyślono chrześcijaństwo”. Sam wolę nakarmić sceptycyzm faktami niż wypierać niewygodne dla światopoglądu składniki rzeczywistości.
Wspomniana niekonsekwencja watykańska w dogmatyzacji nienaruszalności tekstu Biblii jest wymuszoną konsekwencją niezależnych badań historyków, protestanckich teologów i postępu techniki (np. prześwietlenia ultrafioletowe, wykrywanie palimpsestów,…). Stąd zdecydowanie ciekawym wątkiem były analizy zwojów z Qumran odkrytych w 1947 (stanowiących poważny trop w poszukiwaniach esseńskich ideowych korzeni Jezusa) i przywołane osiągnięcia protestanckich biblistów (choć Zen o nich wprost nie wspomina, to polecam np. zapoznanie się z bardzo ciekawymi faktami o wybitnym badaczu starożytności, Konstantinie von Tischendorf, odkrywcy najstarszego znanego tekstu NT - Kodeksu Synajskiego). Człowiek nie przyznaje się chętnie do błędów. Co ma zrobić instytucja, która przez długie wieki formowała zafałszowany obraz historii z okresu, który chrześcijaństwo konstytuuje? Jutro będzie trudniej ‘stanąć w prawdzie’ niż dziś. Tak działa psychologia wyparcia. Zen skupił się na doktrynie, mechanizmach budowania narracji i dogmatyce z równolegle modyfikowaną przez pokolenia treścią NT. Niemal nie dotyka całej grupy zjawisk społeczno-polityczno-materialnej natury, które dokładałyby kolejnych warstw (w krótkim przeglądzie relikwii spodobało mi się wspomnienie, że w Konstantynopolu przechowywano siekierę Noego). Nie ma więc w książce sfałszowanej donacji Konstantyna, spreparowanych dekretów Pseudo-Izydora, itd. To, co jest wystarczyło, w jego mniemaniu, do podsumowania (str. 300):
„Prawdziwa religia, narodzona z inspiracji boskiej i przez Boga objawiona, nie musiałaby odwoływać się do tych ekstremalnych środków. A ponad wszystko nie stałaby się centrum nacisku i ciemnoty umysłowej oraz wstecznictwa, które na przestrzeni wieków stały się udziałem chrześcijaństwa.”
Spekulacje, które snuje Zen są elementem jego autorskiej opowieści. Ale zawsze poprzedzają je fakty, których nie da się zignorować. Nie było celem autora ‘zdelegalizowanie’ chrześcijaństwa, ale kolejna próba rekapitulacji statusu historycznego prawd wiary. Na koniec uwaga techniczna. Nie wiem, czy to bardziej wina autora, czy tłumaczy, ale językowo książkę odebrałem jako stylistycznie trudną. Chyba autor nie ma daru opowiadania z polotem. Z reguły jednak skupiałem się na treści, bo w kilku miejscach porażała konsekwencjami.
DOBRE plus – 7.5/10
=======
* Z tego, co wiem, był jeden wyjątek. Goebbels został ekskomunikowany, ale za...ślub z rozwódką.