„Lekcje chemii” to moje odkrycie tego roku. Jaka ta książka jest fajna, jak przyjemnie się ją czyta. Nie macie pojęcia. Chyba że macie, bo już czytaliście. A jeśli nie, musicie to zmienić jak najszybciej. W takich chwilach jak ta cieszę się, że podejmuję się współprac recenzenckich przy różnych gatunkowo tytułach, bo dzięki temu mam szansę odkryć takie perełki jak ta. Nie jestem pewna, czy, gdyby nie to, sięgnęłabym po książkę. Informacja, że książka jest bestsellerem „New York Timesa” nie robi na mnie wrażenia, albo nawet często wywołuje odwrotny efekt. Zawsze, kiedy czytam na okładce, że książka jest bestsellerem, albo kiedy jest wychwalana pod niebiosa w mediach społecznościowych, włącza mi się czerwona lampka i zachowuję ostrożność. Słowem, raczej niezbyt chętnie sięgam po książkę, kiedy wyskakuje mi z każdego możliwego miejsca w sieci. „Lekcje chemii” nie wyskakiwały, ale pewnie, gdyby nie współpraca, tak szybko bym tej książki nie sprawdziła. I nawet nie wiedziałabym, ile tracę. Bo to coś wspaniałego! Coś daleko wykraczającego poza ramy, nie tylko poza jednoznaczne ramy gatunkowe. To niezwykle inteligentna, porywająca opowieść, od której nie sposób się oderwać. A najlepsze jest to, że wcale się na taką nie zapowiada, jeśli przeczyta się wyłącznie opis.
Siłą powieści jest jej główna bohaterka. Zott to kobieta inteligentna, uzdolniona, śmiała, pełna zapału, nieco kontrowersyjna (no bo kto normalny przerabia kuchnię na laboratorium?), wyprzedzająca swoje czasy. Elizabeth Zott śmiało można stawiać za wzór również kobietom w dzisiejszych czasach. To kobieta, która nie bała się stawiać śmiałych kroków, mimo przeciwności, które spotykała na swojej drodze. Wystarczy wspomnieć, że były lata pięćdziesiąte i o równouprawnieniu płci nikt nawet nie śmiał myśleć. Kobiety, nawet te uzdolnione, nie miały czego szukać w nauce. Ich miejscem był dom, a ich powołaniem dbanie o męża i wychowywanie dzieci. W pracy zajmowały podrzędne stanowiska, były bez szans na awans i pensję równą tej, którą otrzymywali mężczyźni. Chociaż w wielu przypadkach umiały więcej i pracowały ciężej. Ich dokonania były przypisywane mężczyznom, a one same nie były traktowane poważnie. Elizabeth chciała coś osiągnąć. Kochała chemię, miała dokonania w tej dziedzinie, a jednak na każdym kroku ktoś do czegoś starał się ją i jej umiejętności wykorzystać. Ale ona parła wciąż i wciąż do przodu, nawet jeśli ciągle rzucano jej kłody pod nogi. Dzięki swojej szczerości, prostolinijności i asertywnej osobowości inspirowała inne kobiety do zmian. Można powiedzieć, że wywołała małą rewolucję, że dzięki niej coś zaczęło się zmieniać. Jestem zachwycona tą bohaterką i jej kreacją. Ale nie tylko. Role drugoplanowe również zostały obsadzone wspaniałymi osobowościami. Uwielbiam małą córeczkę Elizabeth, bystrą, rezolutną, rozwiniętą ponad wiek, a także starszą sąsiadkę Elizabeth i jednocześnie jej najlepszą przyjaciółkę, która dbała o nią i o Mad jak o własną rodzinę. Nade wszystko pokochałam jednak czworonożnego przyjaciela rodziny – psa o niezwykłym jak on sam imieniu – Szósta Trzydzieści. Tak samo oryginalnym jak reszta jej członków. Fajny jest w powieści wątek z wiosłowaniem, jeszcze fajniejszy z księdzem, korespondencyjnym przyjacielem Calvina z dawnych lat. W ogóle cała ta powieść jest fajna, chociaż to mało powiedziane. Genialnie się te niby ze sobą niepowiązane wątki różnych osób ostatecznie łączą. A finał to już wisienka na torcie tej powieści. Jednak Calvina w tym wszystkim trochę szkoda. Bo to kolejna postać, za którą przepada się w tej powieści i właśnie ta, której losy wprawiają czytelnika w niedowierzanie i wywołują ból serca. Z Elizabeth stanowią bardzo dobraną parę, jest między nimi prawdziwa chemia, ich uczucie wydaje się tak bardzo prawdziwe, tak bardzo na miejscu, że aż słów brak. Chociaż są w powieści momenty, że wzruszenie ściska gardło i nie pozwala swobodnie odetchnąć, w większości jest zabawnie, optymistycznie i z ikrą. Aż trudno uwierzyć, że jest to debiut. Tak dobra jest to książka.
Dobrze ktoś napisał w swojej rekomendacji do tej powieści – „Lekcje chemii” są jak haust świeżego powietrza. Równie niesztampowe i energetyczne jak ich protagonistka. Dowcipne i orzeźwiające. Dla każdego, kto chce podążać własną ścieżką. Uwielbiam i z całego serca polecam!
We współpracy z Wydawnictwem Marginesy.