Celebracja zatrzymanych chwil z życia rodzinnego, czasu spędzanego w kuchni z bliskimi oraz gośćmi, wszystkimi tymi, którzy wypełniają ramy rodziny Pani Anny. Wspomnienia na każda porę roku oraz przepisem kończący się każdy króciutki rozdział.
Lubie gotować, kocham, gdy dom przenikają różne zapachy (byle nie te ostre przypalenizny, czy mocno rozgrzanego tłuszczu feee) i choć nie znoszę zabawy w wypieki, całego tego babrania, to w okolicy świątecznej zbieram się do tego, żeby potem nie żałować, iż nie dostarczyłam własnemu nosowi niezatartych wspomnień, że oto uroczysty czas niebawem nastanie. Najpiękniej wszystko pachnie jesienią i zimą, w głównej mierze z uwagi na zewnętrzne temperatury. Latem i tak wszystko zostanie przytłoczone przez upał, czasem ostry zapach potraw będzie bardziej męczący niż sycący nasze powonienie. Zmienia się też nasza chęć na rodzaj posiłków i to co maja za zadaniem dostarczyć organizmowi. Ale już na jesień można zacząć szaleć z mocniejszymi zapachami, ostrzejszymi przyprawami i cała gamą ciepłych dań. Rozmarzyłam się... bo to ta pora, gdy moja fantazja kulinarna bierze górę, do tego październik, a za oknem coś na kształt zimy, wiec inne smaki zaczynają dominować w moim domu.
W sumie każda z nas mogłaby prowadzić tego rodzaju zapiski, jak Anna Włodarczyk. Wspomnienia dotyczące wspólnych biesiad, to jak smakowało się jedzenie, ale i wspólne spędzanie czasu.
Koleżanka od czasu, gdy wyprowadziła się na swoje, zabierając z domu rodzinnego różne przepisy, bądź spisując pewne rady, jak co i z czym mieszać ,żeby zrobić dobrą zapiekankę, żeby ciasto nie okazało się zakalcem itp miała stos kartek, które upchała w pudełko ręcznie zrobione z siostrą i wciąż powiększa je o własne doświadczenia kulinarne. Na kartkach z przepisami były również inne adnotacje, typu: to dobre na taką, a taką okazję lub zrobione po raz pierwszy nie wyszło, trzeba dokonać następujących poprawek i inne ciekawostki pisane przez nią samą, czy dopisywane przez mamę po kolejnych ewolucjach przepisu, a nawet jeszcze te autorskie jej babci. Dziś to prawdziwa kronika, z której korzysta jej nastoletnia córka, a pożółkłe kartki nie rozpadają się bo zostały zalaminowane.
Myślę, że dla każdego tego rodzaju wspomnienia są bezcenny, natomiast dla czytelnika sama publikacja nie jest tak emocjonująca, bo to nie powrót do naszego, znanego świata, ale zanurzanie się w życiu kogoś zupełnie obcego. To, jak sama Autorka zaznacza we wstępie, "okraszony przepisami zbiór wspomnień", które przytacza z podziałem na pory roku.
Niestety, nic głębokiego we wspomnieniach Anny Włodarczyk nie wyczytałam. Szkoda, że Autorka z tego typu zapisem nie poczekała, gdy sama osiągnie większą życiową dojrzałość. Owszem, opisywanie wszystkiego z punktu tej najmłodszej kobiety w trzecim pokoleniu (a nawet czwartym, bo przecież wspomina o prababci Janinie) nie jest takie znów złe, jednak mając własny bagaż życiowy, dystans do wielu wydarzeń i szerszą perspektywę inaczej podchodzi się do życia oraz wspomnień. Mnie właśnie takiej głębi zabrakło i rozsmakowania w życiu, i zapatrzenia starszej osoby wspominającej zamierzchłe czasy, oddającej się w wolnej chwili rozmarzeniu o tym co było i jak było w domu rodzinnym.
Tutaj można co najwyżej zrywać kartki z przepisami. Rozsmakować się nie miałam zbytnio w czym. Uczucia po lekturze dość mieszane. Żałuję,ze wcześniej nie wiedziałam o blogu autorki, wtedy pozostałabym tylko przy nim, nie zaprzątając sobie głowy książką.