Walka dobra ze złem – niezmienny i stały element większości powieści, nowel czy komiksów, jakie wyszły spod pióra (klawiatury) tych znanych, jak i nieosławionych pisarzy. W większości owa walka rozgrywa się na gruncie fantastycznym, gdzie pojawiają się stwory, potwory i różne mityczne postacie, a zadaniem naszych bohaterów jest zmieść z powierzchni ziemi wszelkie zagrożenia, by przywrócić światu ład i porządek.
W porządku.
Choć dla mnie to bardzo oklepany temat, który został już niemal do cna wykorzystany. Niemniej, chociaż owa „walka dobra ze złem” nieco mnie odtrąca, II część przygód trzydziestoparoletniej nauczycielki angielskiego przeczytałam z niemałym zapałem. Głód ciekawości ciążył mi na sumieniu do tego stopnia, że leżąc na plaży pochłonęłam książkę w jedno popołudnie. Moja skóra cierpiała katusze, ale warto było. Dla samej satysfakcji czytania.
Shannon Parker przygotowuje się do batalii wszech czasów; zbiera wojsko, planuję atak i obronę oraz organizuję ucieczkę kobiet ze świątyni. Samo to pochłania dużo czasu i energii i bynajmniej epidemia ospy, która wybucha w pałacu, nie pomaga skupić się Wybrance na powierzonym jej zadaniu. Shannon czując się niebywale odpowiedzialna za swoich poddanych stara się jak może, by nikogo nie zawieść – tym bardziej siebie. W pewnym momencie zdaje sobie sprawę, że Rhiannon przewidziała zagrożenie w postaci Fomorian. I co zrobiła Wielka Kapłanka? Podkuliła ogon i zwiała. Dlatego Shannon wylądowała na miejscu Wybranki, a egoistyczna Rhiannon najzwyczajniej w świecie zapomniała o swoich obowiązkach i ludziach, którzy na nią liczyli, i czmychnęła do dwudziestego pierwszego wieku. Wychodząc temu naprzeciw, Shannon ze zdwojoną siłą walczy z siłami ciemności. Oczywiście, może liczyć na swojego wiernego męża, ClanaFintana, w którym zakochuje się bez pamięci. I to głównie dzięki niemu decyduje się zostać u jego boku, a co za tym idzie porzucić czasy, w których się urodziła. I kiedy ostateczna bitwa tuz za pasem, Rhiannon próbuje swych niecnych sztuczek, by ponownie zamienić się z Shannon miejscami. To dopiero ekscytująca rozgrywka.
Podziwiam poświęcenie Shannon. Odnajduje się w całkowicie nowym miejscu, które zna tylko i wyłącznie z jakiś historycznych zapisków, płaskorzeźb czy antycznych waz. Z minuty na minutę rośnie jej zaangażowanie w walkę z Nuadą, który terroryzuje kraj; śmie porywać i gnębić jej poddanych, a przede wszystkim kobiety. Niesłychanie piękna, odważna a przede wszystkim – autentyczna. Autorka wykreowała Shannon na prawdziwą kobietę dwudziestego pierwszego wieku. Przekorną, pyskatą, łakomą i nieposkromioną. I chyba właśnie w takiej Shannon zakochał się nasz urodziwy centaur, ClanFintan.
Wniosek?
Nie próbujmy udawać kogoś, kim nie jesteśmy, szczególnie, jeśli w grę wchodzi wielkie uczucie. Bo co nam to da? Możemy stracić zaufanie, a nawet ukochany odejdzie od nas szybciej nim zdążymy powiedzieć „wino”. Nie wstydźmy się naszych wad. W końcu, nie jesteśmy idealnymi stworzeniami. Zalety i wady są nieodłączną częścią naszego istnienia i tylko od nas zależy, którą stronę pokażemy światu – tą wyuczoną, za którą bez problemu dostalibyśmy Oskara, czy tą absolutnie prywatną i skrytą, acz prawdziwą i naturalną.
Co do spraw całkiem pobocznych to zastanawiam się, czemu na okładce dziewczyna ma ciemne włosy, skoro bohaterka niejednokrotnie wspomina o swoich rudych lokach.
Patrząc na Wybrankę bogów można uznać, że sezon na romanse z dziwną, paranormalną mocą w tle, jeszcze nie wyszły z mody. Kiedyś powiedziałabym „i super!”, ale teraz, po takim czasie – ile to lat? Z pięć, albo sześć? – temat odrobinę się przejadł, przez co przesyt, jaki panuje na księgarskich półkach powoduje, że odrobinę robi mi się… za słodko. Szczególnie, że duża część z tego jest po prostu słabych lotów i nudzi od pierwszej strony. Więc, dlaczego postawiłabym Wybrance bogów 9/10? Bo mimo, że nadal tkwi po uszy zanurzona w pararomansie, to autorka dodała dobrą mieszankę humoru, plastycznych bohaterów i dla wyważenia wrzuciła całkiem zgrabny klimat. A dodatkowym atutem jest to, że pewnie jeszcze raz przeczytam Wybrankę. Jakoś mam słabość do rudzielców, które otwarcie mówią o tym, że lubią sobie wypić kieliszek winka ;)
http://anneethlinnscott.blogspot.com/