„Rzeka zaklęta” autorstwa Rebekki Ross, stanowi połączenie powieści fantasy, z elementami romansu oraz thrillera. Nie wiem czy powinnam się do tego przyznać, ale obawiałam się sięgnąć po tę lekturę... Dlaczego? Dość często coś co podoba się dużej ilości czytelników jest dla mnie słabe i w trakcie lektury danej powieści zastanawiam się czym tak naprawdę wszyscy się zachwycają... Ale czy „Rzeka zaklęta” również mnie znużyła, czy jednak mile zaskoczyła? O tym dowiecie się za chwilkę :)
Jack Tamerlaine od dziesięciu długich lat nie postawił stopy na Cadence. Studiował i tworzył muzykę na kontynencie; właśnie został asystentem na uniwersytecie. Kiedy jednak małe dziewczynki zaczynają znikać z wyspy, mężczyzna odpowiada na wezwanie przywódcy klanu i wraca, by razem z Adairą - swoją nemezis i odwieczną rywalką z dzieciństwa, szukać zaginionych. Oboje szybko odkrywają, że są lepszymi sojusznikami niż wrogami, a ich pełna rezerwy współpraca powoli zamienia się w coś więcej.
Na Cadence nie można jednakże nigdy tracić czujności. Wyspa jest pełną zaklęć, a rządzące nią dychy żywiołów pokazują swoje kapryśne oblicze. Obłaskawić je może tylko muzyka. Niestety z każdą wybrzmiewającą nutą staje się jasne, ze problemy z duchami są znacznie poważniejsze, niż początkowo się wydawało,a skrywany od dawna mroczny sekret grozi unicestwieniem wszystkiego.
Do sięgnięcia po tę powieść skusiła mnie przede wszystkim okładka. Osoby za nią odpowiedzialne wykonały kawał dobrej roboty! Te złote zdobienia, błyszczące płatki kwiatów oraz dziewczyna z tajemniczym spojrzeniem przykuła moją uwagę. Nawet teraz, pisząc tę recenzję nie potrafię przestać na nią patrzeć.
Skoro zachwalanie okładki mamy za sobą, czas na ocenę fabuły. „Rzeka zaklęta” należy do powieści z powolną akcją - na początku było to dla mnie sporym wyzwaniem, jednak kiedy do tego przywykłam było już tylko lepiej. Rebecca Ross ma przyjemny dla oka styl pisania - do tej pory nie potrafię zrozumieć jak szybko udało mi się przeczytać tę powieść. Autorka genialne dobrała wszelkie słowa, które z każdą kolejną stroną rozkochiwały mnie w sobie jeszcze bardziej.
„Rzeka zaklęta” należy do lektury, w których panuje niezapomniany klimat - w tej historii znajdziecie nie tylko tajemniczą wyspę Cadence, którą zamieszkują dwa skłócone ze sobą klany, ale również mitologię Szkocką, o której do tej pory nie miałam pojęcia. Bardzo spodobał mi się wątek z muzyką oraz duchami żywiołów - mam nadzieję, że w kolejnej części poznam kolejne zjawy, które będą zachwycone muzyką Jack’a.
Niestety pomimo licznych zachwytów zmuszona jestem ponarzekać na trzy elementy:
1) Postać Jack’a - może uznacie, że czepiam się na siłę, jednak jak dla mnie jego osoba zbyt szybko zrezygnowała ze swoich dotychczasowych planów,
2) Wątek dotyczący zaginionych dziewczynek - liczyłam na większy boom, ten element był dla mnie dość przewidywalny, ale prawdopodobnie dlatego, że przeczytałam zbyt wiele kryminałów,
3) Chemia między głównymi bohaterami - czegoś mi między nimi zabrakło. Mam cichą nadzieję, że w kolejnym tomie autorka bardziej rozwinie relację pomiędzy nimi.
Czy książkę polecam? „Rzeka zaklęta” jest miodem dla moich oczu - straciłam dla tej historii głowę. Autorka w bardzo dobry sposób połączyła w jednej pozycji aż trzy gatunku, które razem stanowią świetną całość, od której nie sposób jest się oderwać. Owszem akcja jest momentami aż nadto powolna, jednak jest tego wyjaśnienie - dzięki temu możecie lepiej poznać Cadence oraz jej mieszkańców. Z mojej strony mogę obiecać Wam, że zakończenie powali Was na kolana - kiedy na jaw wyjdą tajemnice poszczególnych bohaterów tak samo jak ja będziecie źli na siebie, że o tym nie pomyśleliście.