Bohaterka książki Jarosława Mikołajewskiego pt. „Cień w cień. Za cieniem Zuzanny Ginczanki” jest dla autora zjawiskiem… zjawiskiem literackim, intelektualnym, estetycznym. Jest dla niego „…serca biciem, wiosną, zimą, życiem…”*), życiem przedwcześnie zerwanym.
Zuzanna Ginczanka – urodzona w 1917 r. w Kijowie, wychowana w Równem, polska poetka żydowskiego pochodzenia, zamordowana przez Niemców najprawdopodobniej w 1944 r. W wieku 19 lat wydała pierwszy i jedyny tomik wierszy „O centaurach”. Jej twórczość charakteryzuje, m.in. dążenie do perfekcji językowej poprzez nadawanie słowom odpowiedniej pojemności, łączenie delikatności ze zmysłową cielesnością, ironiczno-krytyczne spojrzenie na rzeczywistość. Hołubiona przez skamandrytów, miła (sic!) Gombrowiczowi (o jego sympatię nie było łatwo), lubiana wśród „szpilkowców”. Oryginalny styl literacki młodej pisarki szedł w parze z nieziemską urodą. Nazywano ją „Gwiazdą Syjonu”**), jednak podczas wojny jej piękno stało się piętnem, a „zły wygląd”**) wydał ją na śmierć, bo charakterystycznie żydowska prezencja nie dała się niczym zamaskować. Ukrywała się, wielokrotnie uciekała, jednak nie uniknęła tragicznego przeznaczenia.
Cień w cień i cień za cieniem przeplatają się losy Ginczanki oraz Mikołajewskiego. Ona fizycznie przekroczyła granicę ziemskiego świata, on natomiast chętnie by ją stamtąd sprowadził, gotów wkroczyć do Hadesu niczym Orfeusz za Eurydyką, a jedyne, co go przed tym powstrzymuje, to jednokierunkowość drogi, ponieważ Charon przewozi do podziemia bez kursu powrotnego.
Gdyby Mikołajewski podejmował za życia Ginczanki takie działania jak teraz, niewątpliwie zostałby uznany za wścibskiego paparazzi. Tymczasem obecnie, czytając jego książkę, chwytamy się podobnie jak on każdego skrawka wiadomości o poetce. Mikołajewski zadurzył się w niej, ukochał ją i jej twórczość, jest złakniony nawet najdrobniejszego poblasku po niej. Goni ją, wypatruje, wręcz ściga jej cień, wystając sam jak zjawa pod kamienicami, gdzie mieszkała, telefonując do każdego, kto dysponuje najniklejszym choćby przejawem istnienia pozostawionym przez piękną jak „murzyńska królowa”**) kobietę. W rozemocjonowanej korespondencji Mikołajewskiego z kolegą po fachu wręcz brzęczą drgające nuty szczerej ekscytacji tematem, a pod wpływem entuzjazmu wyczekiwania na dobre wieści maile zmieniają swój równy rytm, nabrzmiewając niecierpliwą ciekawością i łapczywie przyspieszając. Bo gdzie Ginczanka, tam Mikołajewski. Mimo iż ona ubiega go w staraniach, jakby celowo unikała jego obecności, choć wymyka się autentyczności wspomnień, to w efekcie powstaje impresjonistyczny wieloportret Żydówki. Nakładają się na niego kolejne warstwy niedokładnych obrazów minionych lat, rozbieżności opowieści, niepewność wrażeń, domysły… Jaka więc jesteś naprawdę? Jak cię uchwycić? Jak poznać? Widać tylko twój cień, czuć ledwie zapach, delikatnie drży poruszone gestem powietrze, umykasz, a jeśli dajesz się uchwycić, to znowu zaledwie widać Twoją prześwietloną bielą sylwetkę, półprofil skryty za kosmykiem… A może to tylko mglista poświata lub ulotny powidok?
Zalążki Ginczanki pojawiają się w życiu Mikołajewskiego nieoczekiwanie, bez zapowiedzi, epizodycznie, w innych osobach, w słowach tych, którzy ją znali, w miejscach z pozoru z nią niezwiązanych. Autor pozwala im swobodnie kiełkować, ulega im i daje się prowadzić wzrastającym pędom pamięci, ale jednocześnie pozostaje świadom swej nieokiełznanej fascynacji, wyraźnie się do niej przyznaje, a także nie ukrywa, że pozwalając wymykać się subiektywnym niciom przeczuć, tworzy w ten sposób własny i prywatny wizerunek pisarki. W tych fragmentach, gdy trawi go niepokój do i o Ginczankę, najpiękniej lśni metaforyka, poetyckość myśli i łagodność literackiej wrażliwości Mikołajewskiego.
Podczas gdy autor z urzeczeniem wypatruje oczy za światem Ginczanki, paradoksalnie okazuje się, że inni próbują dokonać zabiegu wręcz odwrotnego – zapomnieć o żydowskiej społeczności zamieszkującej miasto przed wojną. Kirkut, a właściwie jego pozostałości, służą bowiem za miejsce palenia ognisk i pieczenia kiełbasek… gdy miejscowi obchodzą urodziny. Wobec takich zdarzeń Mikołajewski nie może przejść obojętnie i również utrwala je na kartach książki, jakby obawiał się, że jednak amnezja historyczna może zwyciężyć.
Życie Ginczanki to los utracony i przerwana przedwcześnie poezja. Mikołajewski krocząc za poetką jak cień, zbierając okruchy jej obecności, po latach poszukiwań nie stał się jej alter ego, lecz troskliwie składał fragmenty, pielęgnował je, przeżywał, z empatią wczuwał się w możliwe scenariusze. Jeden nich stworzył w rozdziale pt. „Mikołajska 26”, gdzie w formie krótkiego dramatu starał się pokazać ostatnie chwile Zuzanny tuż przed jej aresztowaniem.
Z cienia Ginczanka wyłania się tylko w swoich wierszach. Czytając je, sami możemy ocenić ich kunszt. Znajdziemy ich tu kilka, różnorodnie dobrane, by pokazać możliwości pisarki, łącznie z „Non omnis moriar”, gdzie poetka zamieszcza nazwisko donosicielki, która wskazała ją Schutzpolizei. Znamienne, iż na śmierć Żydówkę i Polkę z wyboru wydała lwowianka o nazwisku Chominowa… Polka z urodzenia.
Mikołajewski ma świadomość, że właściwie więcej tu jego samego, emocji towarzyszących mu podczas poszukiwań niż samej Ginczanki. Oboje są zrośnięci jak mitologiczny centaur. W pewnym momencie stwierdza nawet: „Już mnie uwiera to pisanie o Ginczance. Męczy. Wyżyma. Czuję, że powinienem dać komuś za Ginczankę w pysk…”**) Wciąż wiele w historii Ginczanki pozostaje niedopowiedziane. Podobnie jak w historii Mikołajewskiego. Kto dla kogo staje się zatem w tym wspomnieniowym reportażu senhal?
*) fragment tekstu piosenki Andrzeja Zauchy pt. „Byłaś serca biciem”
**) Cytaty, o ile nie oznaczono inaczej, pochodzą z książki Jarosława Mikołajewskiego pt. „Cień w cień. Za cieniem Zuzanny Ginczanki”.