Adopcja psa to decyzja, która może zmienić całe nasze życie, a na pewno spowoduje, że będziemy musieli je trochę przeorganizować. Jednak oprócz dozgonnej miłości i wierności w pakiecie możemy otrzymać też masę kłopotów.
Prawnik Connor Wyeth to mistrz organizacji i planowania. Gdy tuż przed ślubem opuszcza go narzeczona postanawia wdrożyć z życie plan, który zakłada adopcję psa. Nie wszystko idzie zgodnie z planem, bo przygarnięty Max okazuje się nadzwyczaj krnąbrną i niszczycielską siłą. W akcie desperacji Connor zatrudnia Deenie Mitchell - wolontariuszkę w schronisku i organizatorkę przyjęć z królewną, wiecznie obsypaną brokatem. Deenie orientuje się, że oprócz szkolenia Maxa mogą sobie pomóc również w innych sprawach - ona może mu towarzyszyć podczas imprez firmowych, a on byłby idealnym towarzyszem na weselu siostry. Podczas wspólnie spędzanego czasu poznają się co raz lepiej, a zawiązana umowa szybko się komplikuje.
Głównymi bohaterami powieści są Connor i Deenie. Connor wszystko w życiu robi według planu i na wszystko musi mieć spisaną umowę, nawet na szkolenie psa. Deenie natomiast nienawidzi planować, żyje chwilą i nie może długo usiedzieć w jednym miejscu. Kocha podróże i przygody. Kiedy tych dwoje łączy umowa zaczynają poznawać się co raz lepiej i odkrywać nieznane im dotąd uczucia. Oboje są również narratorami tej powieści, dzięki czemu lepiej nam się wczuć w emocje obojga bohaterów. Autorka wykreowała bardzo ciekawe postacie, które wywołują w nas skrajne emocje - raz ich kochamy, ba za chwilę chcieć nimi mocno potrząsnąć by się opamiętali i przejrzeli na oczy.
"Był sobie psiak" to druga część cyklu Pine Hollow, jednak spokojnie można ją czytać bez znajomości pierwszej części. Powieść to osobna historia. Autorka ma lekkie pióro, historia od razu całkowicie nas pochłania, a niektóre sytuacje powodują niekontrolowane wybuch śmiechu. Jak na romans przystało głównym tematem powieści jest wzajemna relacja między Connorem a Deenie. Autorka stworzyła ich relację na zasadzie, że przeciwieństwa się przyciągają, ponieważ bohaterowie mają skrajnie różne charaktery, style życia i oczekiwania. Połączenie ich razem stworzyło mieszankę wybuchową, dzięki czemu książka jest przesiąknięta emocjami. Żałuję tylko, że tak mało w książce tytułowego psiaka. Więcej perypetii niesfornego Maxa jak kąpiel w jacuzzi sprawiłyby, że powieść byłaby jeszcze zabawniejsza i czytałoby się ją z jeszcze większą przyjemnością, a niestety temat psa szybko zszedł na dalszy plan. Dużym atutem jest natomiast zakończenie. Chociaż wiemy jak takie historie miłosne zazwyczaj się kończą, to mimo wszystko autorka potrafiła mnie zaskoczyć.
Lizzie Shane stworzyła bardzo ciepłą i zabawną opowieść o relacji dwojga osób tak od siebie różnych jak ogień i woda. Historia jest napisana bardzo lekko, zgrabnie i ze sporą dawką uśmiechu. Nie sposób się przy niej nudzić, ale ostrzegam, że niezwykle ciężko się od niej oderwać. "Był sobie psiak" to idealny wybór gdy szukamy przyjemnej lektury na poprawę nastroju.