... ale coś nie wyszło. To znaczy wyszło, ale nie do końca. Już wyjaśniam, o co mi chodzi.
Carey jest jedną z tych umiarkowanie popularnych nastolatek, które można spotkać w każdej szkole. Jak większość dziewczyn w jej wieku (15 lat) ma swoją
best friend forever - Amelię. Amelia zaś ma dwa wielkie problemy - po pierwsze, rzucił ją Taylor, a ona nie wie dlaczego. I po drugie ktoś o nicku SweetFreak wysyła jej obraźliwe i niepokojące filmiki przez aplikację NatterSnap.
A kiedy filmiki zmieniają się w groźby śmierci sytuacja z nieciekawej staje się naprawdę straszna. Dla Carey szczególnie, bo nie dość, że ktoś grozi jej najlepszej przyjaciółce, to jeszcze wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że to ona jest SweetFreakiem. I są to przesłanki tak sugestywne, że gdybyśmy nie znali historii z jej perspektywy, to bez większego trudu moglibyśmy uwierzyć, że dziewczyna faktycznie z jakiegoś powodu postanawia mścić się na przyjaciółce.
I jak to w historiach tego typu bywa, dziewczyna postanawia przeprowadzić coś na kształt śledztwa na własną rękę. Czy uda jej się ustalić tożsamość internetowego hejtera? Czy to ktoś, kogo zna i codziennie mija na korytarzu w szkole?
Jako zarys fabuły brzmi naprawdę ciekawie. Teraz więc zdradzę Wam, co nie wyszło i co sprawiło, że ,,SweetFreak'' wydaje mi się książką raczej przeciętną. Otóż autorka uparła się, żeby z tej historii uczynić opowieść z wieloma morałami. Myli się bowiem ten, który jest przekonany, że ,,SweetFreak'' opowiada tylko o internetowym hejcie. Nie. Autorka postanowiła poruszyć też takie problemy jak ucieczka z domu, mieszkanie na squacie, rozbita rodzina, pierwsza młodzieńcza miłość, toksyczny związek i emocjonalne dojrzewanie.
Tematy te są z kolei tak rozległe, że można byłoby na każdy z nich napisać osobną książkę młodzieżową, a to i tak mogłoby nie wystarczyć.
Sophie McKenzie uparła się jednak zmieścić to wszystko w cieniutkiej, liczącej sobie 326 stron pozycji. Siłą rzeczy więc większość tych tematów zostaje spłycona, potraktowana po łebkach, skrócona, zarysowana ledwie albo pokazana w sposób mocno stereotypowy (squat). A taki zabieg nie może zrobić dobrego wrażenia na czytelniku. Nawet nastoletnim.
Z kolei zamieszczenie na końcu książki czegoś w rodzaju porad dotyczących bezpieczeństwa w Sieci i postępowania w przypadku cyberprzemocy byłoby zdecydowanie lepsze gdyby zostało poprzedzone jakimś konkretnym wstępem, albo chociaż przerywnikiem w postaci pustej kartki, a nie pojawiało się nagle udając kontynuację rozdziału (czytam szybko i przyznam, że kiedy moje spojrzenie przeskoczyło na kolejną kartkę, to przez chwilę miałam niezłą zagwozdkę).
Dodam też, że jeśli decydujemy się na przetłumaczenie zdania o treści ,,
W przypadku cyberprzemocy należy się udać po pomoc lub poradę do jednej z wymienionych niżej placówek'', to nie wycinamy listy tych placówek, ale zostawiamy je tam, gdzie być powinny (w tekście), albo decydujemy się dodać listę miejsc zajmujących się tym konkretnym problemem w Polsce. Nie zostawiamy czytelnika w zawieszeniu, zastanawiającego się gdzie - do licha! - jest ta ,,wymieniona niżej'' lista.
Plusem książki jest to, że czyta się ją szybko, a styl autorki jest naprawdę lekki. Sama fabuła zaś została poprowadzona w taki sposób, żeby nieustannie przyciągać naszą uwagę. Jednak przez spłycenie tematyki, o którym wspomniałam, i przez zbyt szeroki zakres problemów, które autorka chciała poruszyć, ciężar opowieści przeniósł się z pojęcia cyberprzemocy na koncept rozwikłania zagadki, na uzyskanie odpowiedzi na pytanie o to, kim jest SweetFreak. I tak oto książka, która mogłaby być dobrą powieścią psychologiczną dla młodzieży stała się po prostu kolejną rozrywkową powieścią dla młodzieży.
Jeśli więc chcielibyście swojemu dziecku podrzucić książkę na temat cyberprzemocy i przemocy psychicznej w szkole, to powinniście sięgnąć po ,,
Tease'' Amandy Maciel, a nie po ,,SweetFreaka''.
*książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl