Uwielbiam polskie powieści grozy, ale ostatnio bardzo się na nich zawodzę. Mam wrażenie, że autorzy zapominają, że istnieje coś więcej, niż schematy. Rozumiem, że w literaturze grozy wykorzystano co tylko możliwe, ale nawet z klasycznych motywów można zrobić coś ciekawego. Podziwiam też pisarzy za odwagę w podejmowaniu tematyki wielokrotnie już powielanej, dlatego że sporo ryzykują. Nie zmienia to faktu, że sama odwaga nie wystarczy, żeby napisać absorbującą powieść. Oryginalnego podejścia do tematu duchów i nawiedzeń spodziewałam się po "Siódmej duszy", ale oprócz intrygującego zakończenia nic mnie w tej powieści nie zaskoczyło.
Wyjdźmy od tego, że fabuła książki brzmi bardzo znajomo, co już jest zniechęcające, bo teoretycznie wiemy w jakim kierunku historia podąży. W "Siódmej duszy" Maciek, pod nieobecność rodziców, zaprasza swoich przyjaciół Adama, Maję, Tymka i Nadię, do odziedziczonego po tragicznie zmarłym wujku domu. Budynek, a właściwie dworek, przypomina stare posiadłości rodowe i otoczony jest lasem. Wypisz, wymaluj sceneria z typowego horroru. Maćkowi podoba się secesyjny styl domu, ale nie lubi zostawać w nim sam, gdyż niepokoją go skrzypiące podłogi, ciemne korytarze i nienaturalna cisza w lesie. Stąd też pomysł spędzenia tygodnia ze znajomymi. Wspólne oglądanie filmów, picie, palenie i robienie Bóg wie co jeszcze, ma zablokować jego wybujałą fantazję, dotyczącą wszystkich przerażających dźwięków. Niestety podczas zwiedzania domu natrafiają na ukryty pokój, najprawdopodobniej służący do wywoływania duchów. Nadia, która posiada wyjątkowy dar, zaczyna wyczuwać niepokojące wibracje, a na Marcina spływają koszmarne wizje. Jedno jest pewne, coś z zaświatów jest w ich otoczeniu i źle im życzy. Grupa przyjaciół niezrażona tym, że jest środek nocy, decyduje się opuścić dom.
Nie dziwię, że pięć osób zaczyna wariować, widząc działania nadprzyrodzonej mocy. W końcu nie co dzień twój kolega wybija sobie szkło w oczy i słyszysz w telefonie rozpaczliwy głos konającej osoby, ostrzegającej Cię, że jesteś następny w kolejce. Takie zdarzenia niejedną osobę wytrącą z równowagi. Niemniej jednak stworzenie oczywistych charakterów psuje odbiór. Standardowo mamy kolesia, który wszystko neguje, jest też pan rozsądny, panienka "bojęsięwszystkiego" oraz ta, która mniej więcej wie co robić. Przewidywalność reakcji bohaterów (czy oni nie oglądają horrorów?!) sprawia, że beznamiętnie przyglądamy się ich działaniom. Brak jest większego napięcia, choć niektóre fragmenty mają swój urok, jak choćby "spacer" w mgle, ale co z tego, jak zawsze jesteśmy krok przed bohaterami. Niestety dialogi też nie wnoszą nic ciekawego do historii. Raz, że są sztampowe, a dwa, dlatego że wszelkie rozmowy bohaterów dotyczą stanu faktycznego, czyli tego co robią lub co zrobią. Mnie dopiero pod koniec zaciekawiła ta powieść, może dlatego, że nabrała odrobinę melancholijnego i sentymentalnego klimatu. Może do powieści grozy niekoniecznie pasuje taka atmosfera, ale jak już poznałam motywy "złego", to z większym przejęciem podeszłam do finału. Według mojej oceny autor starał się stworzyć ciekawą powieść, ale z racji nieoryginalnych koncepcji i uproszczonego wątku powstała zwykła, niczym niewyróżniająca się historia, odrobinę przypominająca opowieści z krypty.