Na Bramę światów miałam chrapkę od dawna. W Empiku niemalże połykałam oczami niezbyt atrakcyjną okładkę, która kryła intrygującą treść. Tym bardziej, że na okładka „głosiła” wszem i wobec, że jest to pierwszy tom niezwykłej tetralogii fantasy. Jestem niesamowicie łasa na ten gatunek literatury, ale jakoś nigdy nie mogłam zdecydować się na zakup powieści Vallejo. Zawsze jakaś inna powieść skutecznie odciągała moją uwagę od Bramy światów, a żadna biblioteka nie dysponowała egzemplarzem tej, rzekomo, intrygującej powieści. Z czasem o książce zapomniałam i nie przeczytałabym jej, gdyby nie paczka od Tomasza, a w niej kontynuacja Bramy światów, Czarne żniwa. Rzuciłam się w wir poszukiwań pierwszej części tetralogii i znalazłam ją na wyprzedaży. Zadowolona niemalże od razu zabrałam się za czytanie, ale z każdą stroną mój zapał i ciekawość malały, a w połowie Bramy światów u jedno i drugie zmarło śmiercią naturalną i mimo niezbyt wielkiej objętości książkę czytałam ponad trzy tygodnie.
Akcja Bramy światów rozgrywa się w czternastym wieku. Do wojownika w służbie Zakonu Świętej Cekliny, Bernarda przybywa jego dobry, uzdolniony muzycznie przyjaciel Nuño. Podczas rozmowy mężczyzna zwierza się kompanowi z pewnej tajemnicy. Otóż widział on pewne mityczne stworzenie. Jakie? Jednorożca, który wcale nie przypomina tych pięknych, śnieżnobiałych jednorożców z bajek jakie zna każdy z nas. Nuño proponuje Bernardo wyprawę poszukiwawczą. Wojownik do opowieści przyjaciela podchodzi z dystansem. Nie ma najmniejszej ochoty na opuszczenie domu w celu szukania czegoś, co prawdopodobnie nie ma racji bytu w rzeczywistym świecie. Jednak po długich namowach przyjaciele wyruszają na wyprawę, która zmieni ich życie o sto osiemdziesiąt stopni.
W trakcie podróży przyjaciele natykają się na niezwykłą dziewczynę. Co buduje jej niezwykłość? Przede wszystkim fakt, że mimo jej młodego wieku ma ona zupełnie białe włosy (gdzieś z tyłu mojej głowy wysunęła się szufladka, a z szufladki obraz Geralta z powieści Sapkowskiego) i, jeśli wierzyć mieszkańcom wioski, jest ona wiedźmą odpowiedzialną za śmierć małego chłopca. Yebra (bo tak ma na imię dziewczyna) przyznaje się Bernardo, że w okolicy widziała jednorożca i może pomóc im złapać mitycznego stwora. Ku zaskoczeniu przyjaciół białowłosa bez problemu łapie niezbyt pięknego jednorożca i wszyscy razem wyruszają do Zakonu Świętej Cekliny, aby poddać zwierzę szczegółowym oględzinom. W drodze do Zakonu trójce przyjaciół towarzyszą dziwaczne, wielobarwne stworzonka. Bernardo zaintrygowany tym niezwykłym zjawiskiem postanawia porozmawiać o tym z przeorem, jednak nikt tak naprawdę nie wie, że rozwiązanie tej zagadki znajduje się w tajemniczej, oficjalnie nieistniejącej księdze Porta Coeli, która może być bramą do innego, nowego świata. Bernardo, Nuño i Yebra postanawiają rozwiązać tę intrygującą zagadkę…
Czytając to „krótkie” streszczenie powieść Vallejo może wydać się wam bardzo ciekawa i porywająca, a tak w rzeczywistości to Brama światów< jest książką irytująco nudną. Sięgając po pierwszy tom cyklu Porta Coeli nastawiłam się na niesamowitą historię w magicznym świecie w którym odważni wojownicy będą musieli wyruszyć w pasjonującą, pełną przygód podróż pozbawioną dennych miłosnych wstawek. Owszem, podróż była ale długa, nudna i bez większego sensu. Na co komu jednorożec? Ano nie wiem. Przygody? Również, ale jakieś takie… Mało przygodowe. Autorka nie mogła sobie odpuścić i musiała wprowadzić na plan rozbebłaną Yebrę, która niemalże od pierwszego spotkania z Bernardo podświadomie pragnie go uwieść wykorzystując do tego swoją tajemniczą naturę. Cóż, Bernardo to mężczyzna, trudno w to wątpić, w dodatku mnich, który składał śluby czystości, ale co mógł zrobić, gdy na jego drodze pojawiła się piękna, siwowłosa niewiasta potrafiąca czytać w jego myślach? W sumie to nic, oprócz przeniesienia się do magicznego świata, aby badać dziwaczne stworzonka i uprawiać seks w architektonicznie ubogim szałasie przez najbliższy rok. Cóż, mnich z niego taki jak ze mnie anioł z czarnymi jak heban skrzydłami.
Vallejo stworzyła świat nudny, męczący i pozbawiony dla mnie większego sensu. Oczekiwałam magicznego świata fantasy w którym będę miała do czynienia z niesamowitymi bohaterami, fantastycznymi i niebezpiecznymi przygodami i walkami na śmierć i życie, a co dostałam? Nudnych bohaterów, pozbawionych akcji i fantazji przygody, kiepski romansik i jedną, epizodyczną walką z oblężeniem w roli głównej. Po skończeniu czytania Bramę światów odłożyłam na najniższą półkę. Nie chcę do niej wracać, nigdy więcej. Mam nadzieję, że Czarne żniwa będą trochę lepsze i zadowolą mnie w pełni zamiast rozczarowywać jak pierwszy tom cyklu.