Opłaca się być grzeczną dziewczynką. Mikołaj obserwował mnie cały rok i widział, jaka jestem ułożona, porządna i przyzwoita. Dlatego właśnie dostałam od niego pod choinkę upragnioną książkę. "Wiatr przez dziurkę od klucza", tom 4,5 cyklu "Mrocznej Wieży" to smakowity kąsek dla każdego kingo- lub wieżomaniaka.
Cudownie było po raz kolejny wybrać się w podróż do świata Rolanda i jego ka-tet. Ten sam magiczny klimat, ulotność chwili, której nie da się zatrzymać i przewspaniałe opowieści rewolwerowca.... Nie do końca jednak zgodzę się ze stwierdzeniem, że można czytać "Wiatr.." bez znajomości pozostałych części cyklu. Owszem, jest to wykonalne, ale nie widzę najmniejszego sensu. Co prawda King dwoi się i troi, aby ułatwić do maksimum lekturę tym, którzy nie znają reszty tomów, ale muszę przyznać, że psuło to (na szczęście trwało tyko przez jakieś dwadzieścia pierwszych stron) lekturę, a nawet irytowało. Bez znajomości reszty TO NIE BĘDZIE TO.
"Wiatr..." to dwie opowieści snute przez Rolanda podczas nocy spędzonej w zacisznym schronieniu przed lododmuchem. Nie będę zdradzać o czym były, wystarczy, że powiem, iż możemy się z nich wiele dowiedzieć o rewolwerowcu i jego przeszłości. Uważam, że umieszczenie "Wiatru" bezpośrednio za "Czarnoksiężnikiem i kryształem" jest strzałem w dziesiątkę, bo stanowi idealne przedłużenie opowieści Rolanda właśnie z tego tomu. Właściwie nie ma tu o czym pisać - "Mroczna Wieża" jak w mordę strzelił.
Pomimo, że książka jest wspaniała, wcale nie gorsza od pozostałych części "Mrocznej wieży", King okazuje się jednak brutalem bez serca. Wyobraźcie sobie, że umiera Wam ktoś bliski. Po jakimś czasie spotykacie go znów, odkrywacie się wzajemnie na nowo, przeżywacie wszystko od początku, widzicie kolory w jaśniejszych i jaskrawszych barwach. I nagle ten ktoś umiera ponownie. I tym razem już wiecie, że już nie będzie nic więcej, tylko wspomnienia... Po prostu serce się kraje... Otwieracie książkę i zanim się obejrzycie już ją zamykacie, jeszcze przez cały dzień czując samotną łzę, która mimowolnie stoczyła się po policzku. Panie Mistrzu, tak się nie robi!!
Podsumowując: Polecam oczywiście książkę z całego serca, ale niezmiernie mi też żal, że ponowna wizyta u Rolanda trwała tak krótko. I, błagam, nie czytajcie bez znajomości całości. Najlepiej czytać w kolejności, w ostateczności można po "Wiatr.." sięgnąć na końcu, tak jak ja. Ale nie zapominajcie wtedy o złamanym sercu...