Któregoś pięknego dnia, niesamowicie znudzona wszystkim, co do tej pory czytałam, przypomniałam sobie o Sarah J Maas - autorce tak popularnej, jak w niektórych kręgach kontrowersyjnej. Nie mając żadnych oczekiwań sięgnęłam po część pierwszą serii Szklany Tron.
I tu muszę przyznać sobie złotą gwiazdkę - bo często, jeśli nie jest wyraźnie napisane TOM PIERWSZY, zdarza mi się wybrać losową część ze środka i połapać się, że coś jest nie tak po przeczytaniu połowy.
Muszę, nieco że wstydem, przyznać, że bawiłam się nieźle. Niektórzy oglądają śmieciową TV, a inni... Dyplomatycznie ujmę, że sięgają po książki, których lista wad przekracza kilkukrotnie listę zalet.
Nie myślcie, że próbuje tu kogoś obrazić - nie jestem snobem, który uważa, że czytanie jest jakąś boską nadrozrywką, która ma na celu tylko i wyłącznie kształcić i rozwijać. Czyta się również dla zabawy, a jak wspominałam, bawiłam się całkiem dobrze.
Mimo tego, jak wtórna, pełna stereotypowych rozwiązań fabularnych i momentami niedbale wykreowana była to historia.
W mojej pamięci książka dzieli się na dwie części - dwie trzecie objętości zajmuje opis odbicia Celaeny, naszej głównej protagonistki, z więzienia, do którego została zesłana nieudaną próbę morderstwa. Pozostała część to opis walki naszej bohaterki w turnieju o miano Królewskiego Zabójcy.
Przez 520 stron czytamy właściwie o dwóch wydarzeniach. Myślę, że trzeba mieć talent, by historię tak ubogą w treść rozciągnąć do takich rozmiarów.
Sam styl Maas jest... specyficzny.
Kreacja światów (hm... powinnam raczej napisać "świata", w końcu przeczytałam dopiero jedną książkę autorki), jest na wysokim poziomie.
Ale jest to tylko jeden z wielu elementów składowych historii. Reszta nie jest już tak imponująca.
Jednym z często padających w recenzjach zarzutem jest to, że Celaena Sardothien jest bez sensu.
Autorka przedstawia ją jako twardą, niezależną i nie potrzebującą nikogo babkę, która niemal od razu wikła się w trójkąt miłosny, zabiega o uwagę księcia Doriana i kapitana straży królewskiej (a prywatnie dobrego kumpla księcia), Chaola. Jednemu chce zaimponować, drugiego nieustannie denerwuje, cały czas jest w centrum uwagi obu.
I samo to w sumie nie jest nic złego. W kontrze do popularnego w dzisiejszych czasach przekonania, że "kobieta prawdziwa" musi być niezależna, twarda i samowystarczalna, uważam, że nie ma nic złego w tym, że niektóre z nas chcą być chciane przez mężczyzn. Lubią ich uwagę i to, że przyciągają ich wzrok. Masz prawo chcieć faceta w swoim życiu.
Tylko...
Tu problemem jest rozdźwięk między tym, jak autorka chce, byśmy postrzegali Celaenę a tym, jak bohaterka się zachowuje. Na każdym kroku zaprzecza temu, jak sama się widzi i chce, by postrzegali ją inni, robiąc rzeczy, które są co najmniej niedorzeczne w danej sytuacji.
Kolejnym problemem, na który zwraca uwagę wielu, jest rozwlekłość tego tomu. Spokojnie można było zmniejszyć go o połowę bez utraty ważnych treści, bo jakąkolwiek akcja rozpoczyna się właściwie pod koniec książki.
Bawi, razi, przeszkadza (wybierz jedno) również to, jak bardzo stereotypowe rozwiązania fabularne prezentuje Maas. Wszystko, dosłownie wszystko co czytaliście w innych młodzieżówkach, znajdziecie i tu, na sterydach.
Podobnie wygląda kreacja bohaterów.
Mamy główną bohaterkę - nic nieznaczącą, przeciętną, na barkach której leży uratowanie świata i prowadzenie akcji przez osiem tomów serii.
Jej kochasia - jednego z dwóch, księcia Doriana. Który wcale nie chce być księciem, zamiast treningu z mieczem wolałby spędzić życie w bibliotece.
Kochanek numer dwa - Chaol. Mroczny, smutny, prawa ręka głównego bohatera. Jest mu jak brat, oddałby za niego życie, znamy ten typ, bo występuje w co drugiej młodzieżówce.
Mamy też grupkę ślicznych, acz wrednych księżniczek, które są wprowadzone tylko po to, by stanowić kontrast dla naszej głównej heroiny, uwypuklić jej zalety, podkreślić znaczenie dla fabuły.
Chciałoby się zanucić "ale to już było".
Ale nie każda treść, którą konsumujemy z musi być wspaniała. Czasem wystarczy, by było ok.