Nastoletnia Jess wraz ze znajomymi wyjeżdża na górski obóz, by wreszcie odpocząć od rodzinnych problemów. Już pierwszego dnia poznaje tajemniczego Caydena. Jess mogłaby przysiąc, że gdzieś już go wcześniej widziała. Chcąc rozwikłać tą zagadkę, mimowolnie staje się świadkiem wydarzeń, których nie sposób racjonalnie wyjaśnić. Bowiem okazuje się, że tegoroczny obóz będzie miejscem rozgrywki... olimpijskich bogów, którzy co jakiś czas schodzą na ziemię, żeby zasmakować ludzkiego życia. Zaś Cayden to tak naprawdę tytan Prometeusz, mający misję do wykonania i daje Jess wyraźnie do zrozumienia, że ma mu nie wchodzić w paradę. Ta jednak nie zamierza odpuszczać i w efekcie trafia w samo epicentrum boskich rozgrywek.
Były już wampiry, wilkołaki, upadłe anioły, demony- teraz przyszedł czas na greckich bogów! Z nutką nostalgii przypominam sobie te wszystkie historie z gatunku "paranormal romance" w których zaczytywałam się jako nastolatka. Już dawno temu przestałam sięgać po tego typu książki- zmęczenie materiału, bo w gruncie rzeczy wszystkie te powieści były napisane na jedno kopyto. W przypadku "Iskry Bogów" Marah Woolf również oparła swoją opowieść na standardowych schematach, ale jednocześnie udało się zrobić to w taki sposób, że podczas lektury nie tłucze się wam po głowie myśl "to już było tyle razy". Owszem, mamy tutaj typowo przeciętną nastolatkę, która poznaje tajemniczego przystojniaka i odkrywa sekret dotyczący jego prawdziwej natury. Ale to dopiero początek! Jeśli obawiacie się, że już w drugim rozdziale bohaterowie będą sobie spijać z dzióbków a przed końcem co najmniej z dziesięć razy zadeklarują wzajemną miłość aż do grobowej deski (przynajmniej w jej przypadku), to w tym momencie możecie odetchnąć z ulgą. Wiadomo, między postaciami niemalże od razu pojawia się chemia, ale jednocześnie autorka bardzo stopniowo i naturalnie rozwija to co się pomiędzy nimi dzieje. Woolf na szczęście nie opiera całej swojej powieści wyłącznie na wątku romantycznym. "Iskra bogów" nie skupia się również wyłącznie na głównych bohaterach; mamy tutaj również całkiem szerokie grono drugoplanowych postaci mające większe pole do popisu niż tylko bycie tłem dla Jess i Caydena. Chociaż akcja toczy się ciągle w jednym miejscu i na przełomie zaledwie paru tygodni, to dzieje się naprawdę sporo i zdecydowanie nie można narzekać na nudę- autorka zaczyna z grubej rury i już niemalże od pierwszej strony wrzuca nas od razu w sam środek świata pełnego tajemnic i zaskakujących wydarzeń, nie zwalniając tempa aż do samego końca. Autorka pełnymi garściami czerpie inspiracje z greckiej mitologii. Pojawia się tutaj mnóstwo postaci oraz nawiązań do historii znanych nam z mitów, wymieszanych z interpretacją oraz autorskimi pomysłami. Pierwsze skrzypce gra tutaj Prometeusz i to na ramach jego historii jest oparta cała powieść, ale pojawia się tutaj również cały szereg innych postaci znanych nam z kart mitologii. Ja osobiście zawsze byłam noga jeśli chodzi o greckie mity, ale dla osób obcykanych w temacie z pewnością znajdzie się tutaj sporo smaczków.
Chociaż "Iskra bogów" nie obyła się bez typowych dla tego gatunku klisz, to z pewnością można ją uznać za całkiem intrygujące otwarcie trylogii i zdecydowanie zachęcające do sięgnięcia po kontynuację. Napisana prostym i przyjemnym stylem z odpowiednią dozą humoru, wywołuje sporo emocji ( nie tylko zgrzytanie zębami wywracanie oczami) i zapewnia przyjemne spędzenie czasu z książką przez kilkanaście godzin, czyli dokładnie wszystko to, czego powinno się oczekiwać od tego gatunku. Jednocześnie był to miły powrót do czytelniczych korzeni, bo jak już wspominałam, właśnie w takich historiach zaczytywałam się jako nastolatka i to one otworzyły mi drzwi do literackiego świata. Jeśli więc szukacie prostej ale również angażującej rozrywki, to "Iskra bogów" zdecydowanie jest dla was!