„Dziwne, jak czas zabliźnia rany, łagodzi je, tak jak woda spływająca po kamieniach stopniowo wygładza ich ostre krawędzie. Słusznie jest powiedziane, że czas jest najlepszym lekarzem (…).”*
Gdy przeżywamy coś traumatycznego lub tracimy kogoś kogo kochaliśmy ponad życie trudno jest potem powrócić do codziennego życia. Żal czy też poczucie winny nie pozwala żyć dalej, coś nas powstrzymuje od tego by być szczęśliwym i pogodzić się z tym co się stało. Jednak bez uczynienia tego najważniejszego kroku, tak naprawdę trwamy w cieniu, życie umyka między palcami.
Jo Marie Rose straciła niedawno męża, Paula, który był na misji w Afganistanie i został zabity. Strasznie to przeżywa, ale wie, że musi żyć dalej. Przeprowadza się do Cedar Cove, gdzie kupuje pensjonat. Nazywa go „Różana przystań” , robi tak ponieważ Paul miał na nazwisko Rose, a i kojarzy jej się to ze spokojem. Jo zaraz po przejęciu pensjonatu ma dwóch gości. Abby Kincaid przyjeżdża na ślub brata, ale robi to ze strasznymi oporami, nie może zapomnieć o tym c się stało i boi się reakcji mieszkańców. Joshua Weaver zjawia się w miasteczku po tym jak sąsiadka informuje, że jego ojczym umiera i już długo nie pożyje. Tych dwoje tu kiedyś mieszkało i po latach wróciło po trochę wbrew własnej woli, ale oto mają szanse uporać się z przeszłością i nauczyć żyć na nowo. Czy skorzystają z tego daru losu?
Debbie Macomber ma na swoim koncie już kilkanaście powieści, ale do tej pory nie czułam specjalnej potrzeby sięgnięcia po jakąś mimo tego, że nie raz słyszałam iż są naprawdę dobre. Dopiero ta zaciekawiła mnie na tyle by się na nią skusić. Choć szczerze muszę przyznać, że ostatecznie do jej przeczytania przekonały mnie te oto słowa: „Miłośniczki Roku w Poziomce, Domu nad rozlewiskiem i Pensjonatu Sosnówka zakochają się w tej pełnej ciepła oraz pozytywnej energii powieści o życiu w małym amerykańskim miasteczku.”. No sami powiedzcie, jak mogłam się im oprzeć?
Muszę przyznać, że za nim zaczęłam czytać czułam lekkie obawy co do tej powieści, ale już po kilku stronach przepadłam na dobre i ani myślałam oderwać się od śledzonej fabuły. Debbie Macomber w swojej najnowszej powieści porusza trudny temat, jakim jest pogodzenie się z odejściem najbliższych, a także wybaczenie sobie oraz tym co krzywdzili. Pokazuje, że proces ten w obydwóch przypadkach nie jest łatwy i czasem trzeba mnóstwo czasu na to by przejść nad tym co było do porządku dziennego. Traumatyczne wydarzenia z przeszłości na zawsze pozostawiają ślad w człowieku, ale w pewien sposób również kształtują późniejsze życie. Powieściopisarka bardzo dobrze uchwyciła stan emocjonalny całej trójki. Zaskoczeniem było dla mnie umieszczenie w całej tej historii wątków z udziałem mocy pozaziemskich, a ściślej mówiąc obecność duchów i ich wpływ na co niektóre wydarzenia. Macomber ma też niebywałą smykałkę do przedstawiania uroków małej miejscowości. Opisała miejsca i ludzi w taki sposób, że z miejsca wzbudziły we mnie zachwyt oraz sympatię.
Książka ta to historia trzech różnych osób i każda opowiada swoją sama. Autorka poświęca każdy rozdział na przemian poszczególnemu bohaterowi dzięki czemu miałam możliwość wgłębić się w ich uczucia i bardziej z nimi utożsamić. Spodobało mi się to jak Macomber wykreowała bohaterów. Od razu da się rozpoznać, że są wyraziści, tacy realni z tym swoim sposobem bycia. Każda postać jest inna, ma wady i zalety, które się równoważą. Chyba od samego początku wzbudziły moją sympatię za to jacy są oraz przez co przeszli. Muszę też wspomnieć o tych postaciach pobocznych, którym autorka również nadała charakteru, przez co nie giną w tle tylko dopełniają całości utworu. Widać, że powieściopisarka się napracowała przy ich tworzeniu.
Przeczytałam tę książkę w niecałe dwa dni i jestem nią oczarowana. Choć książek tego typu jest wiele, ta jest naprawdę dobra i wciągająca. Fabuła choć przewidywalna jest ciekawie wymyślona, a na brak akcji i niespodziewanych momentów nie mogłam narzekać. Polubiłam miasteczko Cedar Cove z jego pięknymi, ciekawymi miejscami oraz mieszkańcami. Ludźmi pełnymi ciepła, sympatii i chęci do pomocy. Z prawdziwą przyjemnością śledziłam poczynania bohaterów i im kibicowałam. Niektóre historie się już skończyły, a niektóre będą trwać dalej, a w miejsce tych zakończonych wkroczą następne. Z niecierpliwością będę czekała na kolejne części ponieważ chętnie powrócę do „Różanej przystani” oraz jej właścicielki. Polubiłam te miejsce.
„Pensjonat wśród róż” to powieść, która wciąga niemal od początku, czyta się ją ekspresowo oraz z prawdziwą przyjemnością. Lekki styl pisania tylko uprzyjemnia obcowanie z tą publikacją. Porusza ona trudne tematy, ale jest nasiąknięta ciepłem. Polecam!
*str. 169