Naprawdę nie wiem, jak się zabrać za napisanie notki na temat moich wrażeń i uczuć. Bo to książka gigant. Daša Drndić stworzyła książkę, która chyba już na zawsze zostanie we mnie.
Książki związane z tematyką II wojny światowej czytam odkąd właściwie pamiętam, zapewne od połowy szkoły podstawowej. Dlaczego? Bo ciągle, niezmiennie nie jestem w stanie pojąć, jak komuś mogła przyjść do głowy taka idea i jak mogła zostać wprowadzona w życie. Nie umiem tego zrozumieć i dlatego pewnie tak interesują mnie książki opisujące ten urywek naszej historii.
“Sonnenschein” jest jedną z takich książek, jedną z tysięcy. A dlaczego uważam, że to książka gigant? Autorka – poprzez opisanie w wątku głównym historii rodziny Tedeschi – opisuje losy tysięcy, ukazuje różnorakie wydarzenia tej Historii. No dobrze, ale co w tym takiego wyjątkowego? Styl, moi drodzy, styl. Jest to połączenie prozy poetyckiej, listeratury faktu, elementów biograficznych, literatury pięknej. W jednej książce możemy usłyszeć głosy głównych bohaterów (Chai oraz jej porwanego przez nazistów syna Antonia) oraz dziesiątek innych postaci – oficerów SS, artystów, więźniów obozów, dzieci z ośrodków Lebensbornu… Przestrzenie, postaci, czasy i fakty są ze sobą przemieszane. Opowieści pojawiają się, znikaja, by pojawić się znowu za jakiś czas. Zdania opowieści, urywki artykułów, cytaty z listów i filmów, lista nazwisk osób wywiezionych do obozów – to wszystko możemy znaleźć razem w “Sonnenschein”. Przyznam, że przez pierwszych kilka stron nie mogłam się przyzwyczaić do tego stylu, ale potem “wpadłam po uszy”. Mimo tego, że nie jest to styl łatwy, jest to raczej przeprawa przez historię. Niełatwa, bo i ta historia do łatwych przecież nie należy.
W książce autorka zawarła nie tylko opowieści dotyczące “głównych” bohaterów książki, ale również informacje dotyczące “neutralnej” Szwajcarii, różnorakich postaw przyjmowanych przez Kościół katolicki i Watykan, grzechach Czerwonego Krzyża, dzieciach urodzonych w ramach systemu Lebensborn, “eutanazji” osób kalekich i niepełnosprawnych umysłowo, usprawnieniach dotyczących komór gazowych i innych wynalazków nazizmu. Jak wiele wiemy o transportach wysyłanych do obozów koncentracyjnych przez Szwajcarię? O żydowskich dzieciach, które po fikcyjnym chrzcie, który miał je uratować od śmierci, miały nigdy nie zostać oddane rodzicom ze względu na decyzję patriarchów kościoła? O dzieciach Lebensbornu, które po zakończeniu wojny czekał los niewiele lepszy od losu części ofiar wojny? Wiele bolesnych informacji, wiele emocji, książka gigant.
Jest to – oprócz różnorakich opowieści losów wojennych – również tragiczna historia miłosna. Ukazuje ona nieszczęśliwą miłość Żydówki do jednego z nazistowskich katów. Na dodatek miłość ta owocuje poczęciem syna, który – jakby tego wszystkiego było mało – zostaje uprowadzony przez nazistów i umieszczony w jednym z ośrodków Lebensbornu. Matka szuka go przez całe życie, on przez lata nie wie, że jest dzieckiem adoptowanym. Jak to się kończy?
Z jednej strony czytałam bez tchu, książka ta wciągnęła mnie w akcję (?) błyskawicznie, nie mogłam się oderwać. Jednak z drugiej strony jest to książka tak pełna emocji, że aż buzuje. Książka trudna, bo poruszająca tak wiele bolesnych tematów, o których najczęściej w ogóle wolelibyśmy zapewne nie wiedzieć. Książka, której czytanie momentami wręcz boli, zwija się człowiek “od środka”. Ale warto!
Trudna, świetnie napisana książka, które zdecydowanie warta jest poznania. Odbiega od konwencji literatury świadectwa, intryguje, zmienia schematy. Jak dla mnie – 6/6!