Mimo wielu negatywnych recenzji na temat tej książki, ja nie mogłam doczekać się, aż wreszcie zacznę ją czytać. Wydawało mi się, że skoro innym ta książka nie przypadła do gustu, mnie się spodoba, bo mam odmienny gust od innych czytelników. Właściwie od większości czytelników, dlatego spodziewałam się jakiegoś mojego zainteresowania tą powieścią. Nie mogę napisać, że byłam bardzo zachwycona i czytałam z zapartym tchem, bo to było by kłamstwo. W zasadzie książka nie różni się niczym od innych przeciętniaków, które miałam okazję przeczytać. Ah, może jednak czymś się różni... Chyba tylko tym, że irytowała mnie dwa razy bardziej, niż inne tego typu książki o wampirach.
Fabuła w zasadzie jest bardzo przewidywalna, w pewnych momentach ma się uczucie lekkiego deja vu. Dlatego, że właśnie niektóre momenty bardzo przypominają sceny wielu filmów, niczym nie zaskakujących. Pierwsze kilkanaście kartek to czysta nuda, nic ciekawego się nie dzieje. Nie ma się wrażenia, że jest to książka o wampirach, bo nie ma o nich ani jednej wzmianki. Przez te kilkanaście kartek naprawdę nie czułam absolutnie nic, prócz wielkiego znużenia. W zasadzie nie było tam żadnej akcji, żadnych zaskakujących wydarzeń, akcji trzymającej w napięciu... Jakbym czytała jakiś kiepski artykuł pospolitej gazety.
Duży minus ode mnie dla tej książki za styl autorki. Chyba to właśnie on najbardziej mnie tutaj irytował. Wymienianie tych wszystkich marek, wielkie ich wyróżnienie, podkreślenie bogactwa bohaterów i świata mody... Na każdym kroku poznawałam coraz to nową markę, obok której, prawdę mówiąc, przechodziłam zupełnie obojętnie. Nic, absolutnie nic, nie mówiły mi te wyrazy. A wręcz coraz bardziej mnie irytowały. Jakby autorka na siłę chciała podkreślić, jak dużo kasy mają bohaterowie jej książki, jacy są super i na poziomie, bo mogą mieć ubrania od najznakomitszych stylistów. Tym sposobem autorka skutecznie zniechęca czytelnika do swojej książki. Bo w zasadzie kto zwraca uwagę, jak ubiera się jakaś osoba? W jakich ciuchach chodzi? Czy są drogie i piękne? Jakie mają marki? Zwracać uwagę musi na to tylko ktoś, kto jest naprawdę bardzo płytki i dla niego liczy się to, co jest na wierzchu.
Bohaterowie Błękitnokrwistych byli przedstawieni tak, jakby w zasadzie wcale ich nie było. Jakby była to jedynie jakaś dziwna powłoka, która nie pozwala poznać ich i poczuć tej sympatii albo zniechęcenia, które można często poczuć. Niefajne uczucie, gdy nie można zżyć się z bohaterami albo szczerze ich znienawidzić. Bo czytając książki, ja liczę na to, że bohaterowie i ich zachowanie jakoś na mnie wpłyną, wywołają jakieś emocje. A tutaj nie czułam do nich absolutnie nic. Schuyler nawet troszkę polubiłam. Aż dziwne, że nie poczułam do niej irytacji, biorąc pod uwagę, jakie emocje wywołała u mnie ta książka. To chyba dobrze, bo nie chciałabym wkurzać się przez całą książkę, gdy tylko pojawia się Schuyler, bo to ona generalnie jest główną bohaterką.
Dodam jeszcze to, że akcja w pewnych momentach toczy się tak mozolnie, że miałam ochotę zasnąć i po prostu spać. Niektóre wątki, jeżeli już rozwinięte albo w ogóle nie zostały zakończone albo zakończyły się naprawdę nieciekawie. Zakończenie również marne, bo wyjaśnia bardzo mało, jeżeli nawet nie nic. Liczę na to, że drugi tom okaże się lepszy i nie będzie tak kiepski, jak Błękitnokrwiści.