Czasem jest tak, i w wypadku książek historycznych widać to chyba bardziej niż w jakimkolwiek innym, że czytasz i co chwilę masz wrażenie, że już zaraz, za moment zacznie się prawdziwa zabawa, za momentu już będzie „mięso” i tak czytasz, czytasz mając takie wrażenie i doczytujesz sobie do końca :) „Tylko jeszcze to przemęczę, tylko jeszcze trochę tego nudnego i zaraz będzie się działo” :) Znacie to uczucie? Jak nie znacie, to przeczytajcie tę biografię, to poznacie :) Czytasz o dzieciństwie Władysława i myślisz „ok., ale zaraz będzie podział Polski przez Krzywoustego, będzie fajnie”. Czytasz o testamencie Bolesława - „Ok., zaraz będzie walka o władzę, będzie super”. Czytasz o walce „okej, za moment będą się u cesarza starali o wstawiennictwo, będzie ciekawie” i tak doczytujesz do ostatnich stron, nawet ta końcówka jest w tym kontekście ciekawa, bo autor pisze dość nagle, że umarł, choć potem jest wzmiankowany w źródłach w Italii, ale to raczej chodzi o jego syna. I ta śmierć tak się cokolwiek nagle pojawia, trochę znikąd (Władysław pod koniec życia był mało aktywny, chyba przytłoczony ogromem swojej życiowej porażki). W sensie – nagle umiera i jest koniec. Fajne podsumowanie tego, co czułem czytając.
Natomiast jest jeden powód dla którego warto, piszę to teraz zupełnie nieironicznie, przeczytać tę książkę. Bo dopiero po zapoznaniu się z tym, ile wiemy o losie Wygnańca widać wyraźnie, jak przeolbrzymią przysługę oddał naszej historiografii Anonim zwany mylnie Gallem. O Władku wiemy potwornie mało – stąd zresztą chyba właśnie owa mała „mięsistość” tej pozycji. Wiemy mało właśnie dlatego, że działał zaraz po śmierci tajemniczego kronikarza, był pierwszym władcą, który siłą rzeczy nie został przez niego opisany. I teraz widać, jak mało wiedzielibyśmy o jego poprzednikach z piastowskiego rodu, jak mało widzielibyśmy o najdawniejszej historii naszego kraju, gdyby nie jego dzieło. To można sobie oczywiście po prostu wyobrazić, ale czytając to dziełko na serio to pojmiesz.
Zazwyczaj jest tak, że biograf broni opisywanej przez siebie postaci, jakoś tak utożsamia się z nią i stara się możliwie ją wybielić. Prawie we wszystkich znanych mi biografiach widziałem to zjawisko (wyjątkiem jest opisywanie włodarzy Trzeciej Rzeszy :)). Tu nie jest inaczej, autor stara się jakoś tam stanąć w obronie Władysława, zważywszy na małą liczbę źródeł oraz fakt, że był on prawdopodobnie naprawdę nieudacznikiem (pod koniec życia nie robił nic, siedział w zamku i tyle, jego synowie angażowali się jakoś w życie polityczne Europy, on nie) nie jest to łatwe.
To nie jest tak, że książkę ciężko się czyta. Styl jest bardzo neutralny, autor nie „komercjalizuje” go, ale też nie komplikuje niepotrzebnie. Jak już to właśnie ta mała liczba źródeł tu się odbija. Choć... nie wiem, czy tylko mała liczba, czy zwyczajnie autor nie ma talentu, bo jednak wyszło bardzo „sucho” (a przecież wydarzenia są ciekawe, a Agnieszka Babenberg to wręcz jedna z najciekawszych osób w naszej historii). Chcesz to czytaj, w końcu to ważny i interesujący okres.