Nie więcej niż dwa miesiące temu pisałam o 'Bezdusznej' Gail Carriger. Obsypywałam ją dość śmiałymi komplementami na temat jej debiutu oraz przyznałam, że nie mogę się doczekać kolejnej części opowiadającej o dalszych losach Alexii Tarabotti, którą zamierzałam przeczytać przy najbliższej sposobności. Na szczęście długo czekać nie musiałam, bo dosłownie za sekundę miałam w rękach 'Bezzmienną', następne dzieło pisarki, którą zuchwale nazwałam drugą Jane Austen.
Od kiedy Alexia została żoną Conalla Maccona jej życie nabrało niesamowicie szybkiego tempa. Pewnego dnia zostaję obudzona wściekłym wrzaskiem swojego partnera. Następnie alfa wyjeżdża bez słowa, a ona musi okiełznać całą watahę wilkołaków, które koczują przy zamku, w którym dane jest jej mieszkać. Jednak to dopiero początek problemów. Na terenach Anglii panuję tytułowa bezzmieność. W tych obszarach coś wisi w powietrzu, że duchy znikają, wilki zmieniają się w ludzi, a wampiry tracą kły. Co to wszystko ma znaczyć? Co jest źródłem tego poważnego problemu? Na dokładkę jest jeszcze pytanie kto jest sprawcą całego bałaganu?
Pewnie większość zna prawo Marphy'ego. Wszystko toczy się źle, a jak się okazuje może być jeszcze gorzej. Nagle szkocka wataha wilkołaków traci alfę. Dopiero wtedy lady Maccon dowiaduję się, iż jej małżonek był kiedyś przywódcą tego stada i ma obowiązek ich w tej dramatycznej sytuacji wspierać, dlatego wyrusza zaraz do Szkocji zostawiając Alexię samą z problemami Ivy, zamkiem oraz nowymi, dziwnymi znajomościami. Kto czytał 'Bezduszną' ten wie, iż bohaterka to szalenie uparta osoba i nie pozwoli długo Conallowi samotnie przebywać poza granicami państwa.
Jak już wspominałam na początku, w recenzji 'Bezdusznej' porównałam Gail Carriger do Jane Austen. Nie chodziło mi tu o rodzaj powieści. Pierwsza z pań pisze romanse z połączeniem urban fantasty, a legendarna prozaiczka wiktoriańskie romanse. Mimo, iż na pierwszy rzut oka, podobny wydaje się tylko czas obydwóch dzieł. XIX wieczna Anglia, za czasów panowania królowej Wiktorii. Na szczęście to tylko pozory. Autorki mają bardzo charakterystyczne pióro. Lekkie, nonszalanckie, arystokratyczne z dodatkiem barwnego i bogatego słownictwa. Trudno się dziwić, że zakochałam się w nim od pierwszej przeczytanej strony w obydwóch przypadkach. Jest jednak czynnik, którego trudno było się doszukać w prozie Austen. Mianowicie humoru. Czasem niektóre dialogi czytałam kilka razy, przy każdym śmiejąc się do rozpuku. Za cięte riposty lady Woolsey Carriger powinna dostać medal.
W całej serii o bezdusznej damie niezwykle pozytywnym aspektem są bohaterowie. Niesamowicie żywi i z wybornym dowcipem i charakterem. Im więcej przeczytanych kartek miałam za sobą, tym bardziej kochałam Alexię, lorda Akeldama i Conalla. Apetyt rośnie w miarę jedzenia, dlatego pisarka zaserwowała nam następne ciekawe postacie. Są nimi madame Lefoux oraz Sindhead oraz wielu innych. Co do pierwszej, jest ona jedyną postacią z serii do której nie żywię sympatii, a wręcz nie mogłam jej znieść na stronicach lektury. Uważam, iż jest to komplement dla Carriger, ponieważ umie wzbudzić swoimi postaciami emocje. Pewnie wielu zgodzi się ze mną, że w literaturze tego brakuje. Wiadomo nie od dziś, że to właśnie ten czynnik ma duży wpływ na książkę.
O zaletach pisarstwa Gail mogłabym pisać w nieskończoność, a nie chcę żeby zabrzmiało to sztucznie ze zbyt dużą ilością słodyczy. Co za dużo to niezdrowo, aczkolwiek miałabym wyrzuty sumienia, gdybym nie napisała jeszcze czegoś na temat zakończenia. Ono nie było „fajne” czy „dobre”, końcówka książki zwala z nóg! Powoduję uczucie książkowego głodu, to znaczy, iż po prostu musisz się dowiedzieć co będzie dalej, najlepiej od razu po przeczytaniu zabrać się do trzeciego tomu serii. Mam cichą nadzieję, że znowu nie będę musiała długo czekać na kontynuacje.
Po takiej lekturze trudno napisać zwykłe „polecam”. Na nietuzinkową książkę powinno znaleźć się inne, mocniejsze słowo. Nie zmuszam do czytania, ale staram się wepchnąć wszystkim najnowsze dzieło Gail Carriger. Moim zdaniem żaden wielbiciel fantastyki, romansu ani dobrego poczucia humoru się nie zawiedzie. Jeżeli nadal nic do Was nie przemawia to spójrzcie chociaż na okładkę, która ma w sobie coś cudownego i przyciągającego wzrok. Liczę, że po tylu racjonalnych argumentach nie przejdzie obok serii obojętnie.